Ptaki Polskie

18. Uprawy wielkoobszarowe – nie tędy droga!

Więcej, więcej, coraz więcej…

W XX wieku produkcja żywności stała się wielkim przemysłem, którego głównym celem jest zysk. Język gospodarzy zdominowały takie słowa, jak mechanizacja, chemizacja, intensyfikacja… A choć rolnictwo w skali całego globu stanowi tylko 4% światowego produktu krajowego brutto, ma największy wpływ na świat, w którym żyjemy. I nie chodzi tylko o zaspokajanie potrzeb żywieniowych człowieka. Rolnictwo zajmuje 38% powierzchni Ziemi wolnej od lodu (dane Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa – FAO), co oznacza, że ma niebagatelny wpływ na otaczający nas krajobraz, glebę, zasoby wodne, klimat i różnorodność biologiczną, niestety, najczęściej powodując ich degradację. To właśnie rolnictwo należy do jednych z największych emiterów dwutlenku węgla do atmosfery, przyczyniając się do szybko postępujących zmian klimatycznych. To rolnictwo zabiera kolejne kawałki dzikiej przyrody, aby przekształcić je w monokultury. Aż 80% nowych pól uprawnych powstaje w miejscu wykarczowanych lasów tropikalnych. Wystarczy tylko spojrzeć na Amazonię czy na ostatnie doniesienia z Borneo. Niszczone naturalne lasy deszczowe zamieniane są w wielkoobszarowe uprawy soi lub olejowca gwinejskiego, z którego powstaje niesławny olej palmowy. Co najgorsze, olej ten nie przyczynia się do zaspokojenia potrzeb żywieniowych ludzi, a jedynie obniża koszt produkcji… słodyczy. Zbliżamy się do punktu granicznego, gdzie więcej przestrzeni nie będziemy w stanie oddać. Przestrzeń kurczy się nie tylko przez rolnictwo, ale także z wielu innych powodów, np.: rozrostu miast. Tereny rolne zajmują aktualnie 70% powierzchni wszystkich obszarów trawiastych, połowę powierzchni sawann i ziem zajętych niegdyś przez lasy strefy umiarkowanej oraz 27% terenów lasów tropikalnych. W większości przypadków zostały one zamieniane w wielkoobszarowe monokultury.

Przyczyny i skutki

Odpowiedzialne za to są nawyki żywieniowe mieszkańców dużej części świata i wzrastające spożycie mięsa. Produkcja mięsa wymaga ogromnych zasobów naturalnych. Aby wyprodukować 1 kilogram wołowiny potrzeba aż 50 tysięcy litrów wody! Jeden kilogram pszenicy – tylko 190 litrów wody (ponad 260 razy mniej niż w przypadku wołowiny). Na jednym hektarze ziemi można wyhodować średnio około 40 ton ziemniaków. Na tym samym areale ziemi można wyprodukować niespełna 250 kg wołowiny. Obecnie jemy mięso na niespotykaną skalę. Od czasu neolitu człowiek nigdy nie jadł go tak dużo. Ostatni raport Światowej Organizacji Zdrowia nie zostawia jednak żadnych złudzeń: czerwone mięso i mięso przetworzone (poddane procesom fermentacji, solenia, wędzenia) zwiększają prawdopodobieństwo zachorowania na raka. Mięso przetworzone znalazło się nawet w tej samej grupie, co palenie tytoniu czy azbest! Około 75% terenów uprawnych na świecie przeznaczonych jest albo na produkcję karmy dla zwierząt, albo na pastwiska do ich wypasania. W przeważającej większości to wielkoobszarowe monokultury.

Trochę historii

Uprawy wielkoobszarowe w Polsce mieliśmy już w czasach PRL. Wtedy państwowe gospodarstwa rolne (tzw. pgr-y), choć ich średnia powierzchnia wynosiła ponad 450 hektarów, były oazami różnorodności biologicznej. Fatalnie zarządzane, wyposażone w niedoskonały sprzęt i słabo wykwalifikowanych robotników (rolników), zapewniały schronienie i pokarm wielu gatunkom zwierząt, w tym ptakom, takim jak Bociany Białe, Pójdźki, Sierpówki, Wróble czy Mazurki. Do dziś stare gospodarstwa rolne powstałe jeszcze za czasów PRL charakteryzują się znacznie większymi zasobami przyrodniczymi niż te wybudowane w latach 90. ubiegłego wieku i w XXI wieku. I nie jest to żaden wymysł, ale fakt poparty rzetelnymi badaniami naukowymi w wykonaniu najlepszych polskich badaczy.

Oprócz powszechnie funkcjonujących w całym kraju pgr-ów, gospodarowali w tym czasie także drobni rolnicy. Średnia wielkość ich gospodarstw tuż po II wojnie światowej wyniosła niewiele ponad 5 hektarów. Na początku XXI wieku zwiększyła się do około 7 hektarów, co oznacza wzrost o 2 hektary w okresie sześćdziesięciu lat! Mimo że niewielkie, gospodarstwa te były samowystarczalne. Na drobnych spłachetkach ziemi, oddzielonych miedzami od innych, uprawiano różnorodne warzywa i owoce, tworząc fantastyczną mozaikę. Daleko im było do upraw wielkoobszarowych.

Gdzie ekonomista się cieszy, tam przyrodnik płacze

Wraz ze wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej średniej wielkości gospodarstwa rolne rosną. Aktualnie ich wielkość wynosi 10,65 ha (dane za 2017 rok) – najmniejsze są w województwie małopolskim (ok. 4 ha), a największe w zachodniopomorskim (ok. 30 ha). W ciągu niespełna 15 lat urosły one zatem o około 3 ha. Jest to dość szybki postęp w porównaniu z okresem powojennym i czasami PRL. Do tego dochodzi postępująca specjalizacja i intensyfikacja produkcji. Okiem ekonomisty jest to bardzo pożądane, gdyż zwiększa zyski. Jednocześnie jednak zmniejsza różnorodność biologiczną. Warto tutaj zacytować Kennetha Bouldinga, doradcę prezydenta Kennedy’ego do spraw ochrony środowiska: „Każdy, kto wierzy w nieograniczony rozwój czegokolwiek fizycznego na fizycznie skończonej planecie, jest albo szaleńcem, albo ekonomistą”. Uprawy wielkoobszarowe nie mogą rosnąć w nieskończoność. Ale czy muszą?

Coraz większe

Obecnie największe gospodarstwa rolne w Polsce przekraczają 10 tysięcy hektarów i zajmują głównie tereny byłych pgr-ów, a ich właściciele indywidualni lub spółki zarabiają kilkanaście milionów złotych rocznie. Niestety, są to zazwyczaj ciągnące się po horyzont uprawy jednej lub dwóch roślin. A to nie ma nic wspólnego z ostoją różnorodności – bliżej tam raczej do sterylnej sali szpitalnej. Nie tylko średnie gospodarstwa rosną. W całym kraju stale wzrasta także liczba dużych gospodarstw rolnych (tych powyżej 100 ha). Takie gospodarstwa stanowią obecnie zaledwie 0,5% wszystkich polskich gospodarstw. Mimo to ich wpływ na polską przyrodę jest ogromny.

Krajobraz się zmienia

Wpisany w naszą kulturę i tradycję, krajobraz polskiej wsi jeszcze do niedawna był niepowtarzalny. Mógł być wizytówką naszego kraju i jego bogatej historii, powodem do dumy. Nasza wieś zmieniała się z północy na południe, ze wschodu na zachód, ale posiadała jedną wspólną cechę – bogatą różnorodność. Nie tylko kulturową, architektoniczną, geologiczną, językową, ale także przyrodniczą. Łąki i pola przeplatały ukwiecone miedze, wśród których uwijały się trzmiele, pszczoły i motyle, a Skowronki, Potrzosy czy Świergotki wiły swoje gniazda. Drogi i pełne ziół przydroża zapewniały Szczygłom i Kuropatwom dostęp do nasion nawet w środku mroźnej i śnieżnej zimy. Skarpy i kamieniska, cenne, śródpolne pojedyncze drzewa i zagajniki były niczym oazy pełne wszelkiego stworzenia. Strumienie, stawy i niewielkie rozlewiska zapewniały miejsce do życia hordom żab, miejsce na gniazdo dla Czajek oraz wodopój dla saren… Słowem dla każdego coś dobrego! Tak w swojej mądrości działa przyroda. Z tej niezwykłej różnorodności my też czerpaliśmy pełnymi garściami – od leczniczych ziół począwszy, a na lokalnych obyczajach i legendach skończywszy. W końcu też jesteśmy częścią przyrody. Jednak za sprawą intensyfikacji i wprowadzania upraw wielkoobszarowych szybko znika charakterystyczna dla naszych wsi mozaika pól, łąk, miedz i zagajników. Zastępuje ją wielkoobszarowe rolnictwo i rozległe monokultury. Tony pestycydów i herbicydów (te pierwsze mają truć owady lub gryzonie, te drugie tzw. chwasty) czynią nasze pola tyleż trującymi, co pozbawionymi jakiegokolwiek życia. Coraz większym problemem jest poziom akumulacji tych tzw. środków ochrony roślin w glebie i otoczeniu oraz ich zaskakująca mobilność. Niesione z wiatrem i wodą, rozchodzą się po całym globie. My wdychamy te, które rozpylają np. Amerykanie, a oni ze swoim chlebem zjadają te, którymi my opryskujemy nasze pola. Kolejny dowód na to, że wszyscy żyjemy w systemie naczyń połączonych. Nic dziwnego, że wskaźniki stanu zdrowia i jakości ziem rolniczych (agrocenoz), mierzone przez naukowców m.in. w oparciu o liczebności tzw. pospolitych ptaków krajobrazu rolniczego (z angielskiego Farmland Bird Index – w skrócie FBI), spadają z roku na rok. W ciągu ostatnich 30 lat liczebność praktycznie wszystkich gatunków ptaków krajobrazu rolniczego spadła o kilkadziesiąt procent. W przypadku Turkawki, biblijnego gołąbka pokoju – aż o 95%!

Złoty środek

Kilka lat temu w prestiżowym czasopiśmie naukowym „Nature” ukazał się artykuł, w którym zaproponowano nowy kierunek zwiększenia produkcji żywności od 100 do 180% (!) bez potrzeby zwiększania powierzchni upraw, w tym bez tworzenia wielkoobszarowych monokultur. Do najważniejszych działań, jakie trzeba podjąć, aby to osiągnąć, należą m.in: wstrzymanie wycinki lasów tropikalnych, zmiana diety (szacuje się, że ograniczenie spożycia mięsa przez Amerykanów tylko o 10% pozwoliłoby wyżywić dodatkowo 100 mln ludzi!), ograniczenie marnotrawienia żywności (w krajach wysokorozwiniętych na skutek jego psucia i wyrzucania, a w biednych w związku z niewłaściwym transportem i przechowywaniem), zrównoważone wykorzystanie nawozów (w wielu miejscach stosuje się je w zbyt dużych dawkach) i co najciekawsze poprzez zwiększanie biologicznej różnorodności upraw. W tym ostatnim należy właśnie upatrywać szansę dla Polski, gdyż mimo wzrastającej liczby monokultur i upraw wielkopowierzchniowych daleko nam do warunków panujących w Ameryce Północnej (w USA jest około 2 miliony rolników, a średnia wielkość gospodarstwa wynosi 180 hektarów). Na skutek zaszłości historycznych i kulturowych istniejący podział ziemi i duże rozdrobnienie gruntów, postrzegane przez wielu jako problem, stanowi niezwykły potencjał do zachowania naszego kulturowego dziedzictwa – mozaiki drobnych, różnorodnych upraw, która pociąga za sobą bogactwo życia biologicznego.

Adam Zbyryt

17. Rolnictwo dawniej i dziś – historia, problemy, perspektywy

Właściwa historia rolnictwa rozpoczyna się około 12 tysięcy lat temu. Od tego momentu wędrowne dotychczas plemiona ludzkie, niezależnie w kilku miejscach na naszej planecie (Egipcie, Mezopotamii, Nowej Gwinei, Chinach, obu Amerykach), rozpoczęły osiadły tryb życia. Wszystko za sprawą „udomowienia” kilku gatunków roślin: pszenicy, kukurydzy, ryżu, prosa, ziemniaków i jęczmienia oraz zwierząt: krów, koni, kóz, świń, kur i kaczek. Pozwoliły one zatrzymać się i już nie podążać za wędrującymi dzikimi zwierzętami. Hodowanie roślin i zwierząt dało dostęp do jedzenia przez cały rok. Ostatnie badania pokazują, że pierwsze próby hodowli roślin pochodzą sprzed dwudziestu trzech tysięcy lat z okolic Jeziora Galilejskiego, a ich twórcami byli tamtejsi myśliwi i rybacy. Zgromadzona tam liczba gatunków roślin była imponująca – 140! Wśród nich dziki jęczmień i owies. Nie dało to jednak trwałych podwalin do rozwoju rolnictwa. Ci pierwsi rolnicy i uprawy, które pojawiły się imponująco dawno temu, szybko zniknęły na koleje tysiąclecia. Stanowiły jednak zapowiedź niesłychanych przemian, które miały nadejść na Ziemi i na zawsze zmienić jej oblicze.

 

 

Osiadły tryb życia zapoczątkowany przez naszych przodków, pierwszych rolników, kontynuujemy do dziś (za wyjątkiem kilku koczowniczych plemion: Lapończyków, Tuaregów, Beduinów, Romów, Aborygenów). Gdyby nie opanowanie sztuki hodowli roślin i zwierząt, zapewne nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy teraz – w trakcie cyfrowej rewolucji technologicznej. Nie czytalibyśmy tego artykułu, czy to w papierosowym wydaniu czy w Internecie. Dlaczego? Wcześniej, wiodąc żywot tułaczy, ludzie cały swój czas musieli poświęcać na zaspokojenie najbardziej pierwotnej potrzeby – głodu. Wraz z rewolucją agrarną, hodowlą roślin i zwierząt oraz selekcjonowaniem upraw i ras, mieli coraz więcej czasu dla siebie. Mogli zacząć rozmyślać. Także o tym, jak ulepszać dalszą produkcję. Zwiększała się wydajność – już nie wszyscy musieli się zajmować pracą na roli. Powstawały nowe specjalizacje, które przekształcały się w zawody. I choć rolnicy zawsze pełnili (i pełnią) kluczową rolę, ich odsetek w społeczeństwie z czasem spadał. Obecnie udział rolników w stosunku do pozostałych profesji w danym społeczeństwie świadczy o stopniu rozwoju danego kraju. Wraz ze wzrostem wydajności produkcji, maleje ilość rolników. Jeszcze pod koniec XIX wieku w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej na prawie 40 milionów obywateli ponad 50% była rolnikami. W 2000 roku spośród prawie 300 milionów mieszkańców tego kraju już tylko 1,8% parało się rolnictwem. Podobnie to wygląda u naszych sąsiadów, Niemców, gdzie 1,5% społeczeństwa to rolnicy. W innych zachodnioeuropejskich krajach, jak Holandia czy Francja, jest bardzo podobnie. Najniższy odsetek jest w Danii i Wielkiej Brytanii (kolejno 0,6 i 0,8%). W Polsce osoby zatrudnione w rolnictwie stanowią około 10% społeczeństwa produkując około 2,6% PKB. Te przykłady dobitnie pokazują, jak daleką drogę przeszliśmy przez te 12 tysięcy lat, czyli odkąd osiedliśmy i z myśliwych staliśmy się rolnikami.

 

Dzisiaj rolnicy na całym świecie produkują tyle żywności, że jest ona w stanie wyżywić 12 miliardów osób, czyli tyle, ile według szacunków naukowców będzie pod koniec XXI wieku. Jednak wydajność rolnictwa na świecie jest bardzo zróżnicowana. Najwyższa jest w Holandii (gdzie jednocześnie jest najmniej gruntów przypadających na statystycznego mieszkańca) i wynosi ponad 7 tysięcy dolarów z hektara, gdzie w Polsce dla porównania „tylko” 961 dolarów. I to właśnie jest główną przyczyną, dlaczego w Polsce ptaki krajobrazu rolniczego, jak Skowronki, Kuropatwy, Przepiórki, Szczygły, Derkacze, mimo że stale zmniejszają swoją liczebność, ciągle jeszcze są szeroko rozpowszechnione, a ich widok i głos nie należy do rzadkości. W Holandii stanowią gatunki skrajnie zagrożone. Kolejnym krajem o jednej z największych wydajności w skali świata jest Brazylia, a dokładnie rozsławiony w naszym kraju przez Tony’ego Halika stan Mato Grosso. W ubiegłym roku w państwie tym wyprodukowano połowę światowych zasobów soi. Przeznaczona była na karmę dla świń w… Chinach. Naród ten zakochał się w wieprzowinie, a że jego obywatele stają się coraz zamożniejsi, tym więcej mięsa chcą jeść. Obecnie rolnictwo jest nie tylko bardziej wydajne niż kiedyś, ale prowadzone jest właściwie wszędzie. Zaawansowane technologie pozwalają nam uprawiać rośliny w specjalnych szklarniach na Antarktydzie, a trwają prace, żeby spróbować tego również w Arktyce, a następnie w… kosmosie! Najmniej wydajne gospodarstwa rolne występują w Afryce i południowo-wschodniej Azji. Regiony te zmagają się z głodem. To paradoks, że mimo tak ogromnej wydajności produkcji, która pozwala wyżywić ludzi, którzy dopiero mają „nadejść” pod koniec tego wieku, aż 800 milionów ludzi na naszej planecie cierpi głód, a ponad 2 miliardy jest chronicznie niedożywionych (przyjmują zbyt mało kalorii).

 

Współczesne rolnictwo stoi przed wieloma wyzwaniami. Z jednej strony nadprodukcja żywności, z drugiej niska produktywność i wspomniany wcześniej głód oraz chroniczne niedożywienie ćwierci populacji ludzi na Ziemi (Afryka i południowa Azja). Dochodzi do tego:

– marnowanie ponad 30% wyprodukowanej żywności,

– susze oraz zmiany klimatyczne, a także konflikty i migracje nimi wywołane,

– wzrost rozprzestrzenienia się chorób zwierząt hodowlanych i plonów na skutek zwiększonej mobilności ludzi,

– duży wzrost ludności w najbiedniejszych częściach naszej planety,

– starzenie się społeczeństw, 

– kurczenie się przestrzeni do produkcji,

– wzrost zapotrzebowania na mięso i paliwa kopalne,

– deficyt wody,

– wyniszczanie cennych przyrodniczo obszarów, na przykład lasów tropikalnych w Ameryce Południowej i w Indonezji oraz sawann, pampy (trawiastych i trawiasto-krzewowych terenów w Argentynie, na których wypasa się bydło i owce), Pantanalu (Pantanal to rozległa podmokła równina rzeczna rozciągająca się na terenie Brazylii, Boliwii i Paragwaju),

– rozrastanie się Sahary,

– oraz stały wzrost liczby mieszkańców miast (już ponad 75% ludzi na świecie mieszka w aglomeracjach).

To tylko kilka z wielu problemów, z którymi będzie musiało, a właściwie już musi, mierzyć się dzisiejsze rolnictwo. Na wszystkie te zagadnienia musimy patrzeć globalnie, nawet jeśli działamy lokalnie. Tylko w ten sposób możemy zrozumieć zachodzące przemiany i pojawiające się potrzeby, aby wychodzić im naprzeciw.

 

 

Rolnictwo na świecie stanęło na rozdrożu. Jedni nawołują do intensyfikacji produkcji i zwiększenia wydajności, inni są zwolennikami stosowania upraw roślin transgenicznych (GMO), industrializacji, całkowitej mechanizacji, jeszcze inni argumentują za globalizacją rynku, korporacyjnością, wolnym rynkiem. Inni promują produkcję zrównoważoną, ekstensywną, opartą na ekologicznych podstawach. Dla wielu ważne jest gospodarowanie lokalne i rodzinne. Inni wskazują na ważną rolę państwa, które według nich powinno pełnić rolę opiekuńczą i regulującą. Trudny orzech do zgryzienia. Tym bardziej, że rolnictwo jest tym działaniem człowieka, które wywiera największy wpływ na środowisko – z jednej strony kształtując środowiska życia wielu gatunków zwierząt i roślin, a z drugiej powodując w niektórych przypadkach ogromne zniszczenia w ich populacjach. Nie bez znaczenia jest fakt, że rolnictwo, a zwłaszcza hodowla zwierząt – ze względu na ich gazy jelitowe – jest jednym z największych emiterów gazów cieplarnianych do atmosfery (14% w stosunku do całości, w tym najwięcej w Azji – 44%). Ktoś w tym momencie pomyśli: A wulkany? Otóż nie. Kolejny mit, który urósł wokół tej sprawy. Wulkany uwalniają rocznie do atmosfery tylko 1% tego, co wypuszcza każdego roku człowiek, w tym w dużej mierze rolnictwo.

 

 

Wejście branży rolniczej (płodów rolnych) w latach 90. ubiegłego wieku na giełdę spowodowało postępującą intensyfikację rolnictwa. Coraz głośniejsze są jednak głosy nawołujące do bardziej ekologicznego, dawnego sposobu produkcji – rolnictwa organicznego. Staje się ono nie tylko coraz bardziej finansowo opłacalne (w ciągu niespełna dziesięciu lat rynek żywności organicznej w Unii Europejskiej uległ podwojeniu), ale wiąże się również z poszanowaniem zasobów przyrodniczych i ochroną różnorodności biologicznej na obszarach, gdzie jest prowadzone. Polska powoli zaczyna w tym zakresie doganiać liderów w Unii Europejskiej, jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, których mieszkańcy najchętniej wybierają produkty pochodzące z gospodarstw tradycyjnych. Ważnym argumentem dla tych konsumentów jest możliwość ograniczenia negatywnego wpływu na środowisko. Taki trend pojawia się również u nas. Na razie głównie w większych miastach. Ale wielu rolników dostrzegło już na tym polu swoją szansę. Liczba gospodarstw ekologicznych w naszym kraju rośnie najszybciej w całej Unii Europejskiej. Obecnie mamy ich już ponad 30 tysięcy. Okazuje się, że to ciągle jednak za mało. Zapotrzebowanie na produkty „eko” jest tak duże, że wiele z nich się importuje. Jest to zatem szansa dla wszystkich małych i średnich rolników. Warto ją wykorzystać, bo takie gospodarowanie, pozwoli nam cieszyć się pięknem i bogactwem naszej rodzimej przyrody.

 

 

Adam Zbyryt

16. Dzikie zwierzęta na polach

Przestrzeń w odwrocie

Według najnowszych szacunków w najbliższym dziesięcioleciu powierzchnia terenów zurbanizowanych na całym świecie zwiększy się o około 30%. Już dziś w wielu miejscach przestrzeń staje się dobrem deficytowym. Nie ma miejsca na parki, skwery, place zabaw, ponieważ wszędzie wokół „wyrastają” nowe budynki. Lasy zamieniane są na pola uprawne, a pola w osiedla ludzkie. Zabierając kolejne fragmenty ziemi pod zabudowę, odbieramy dzikiej przyrodzie jej kolejne ostoje. Nic więc dziwnego, że te bardziej plastyczne, mniej wybredne, a inteligentne, szybko dostosowują się do zmieniających się warunków. Liczniej zasiedlają nasze miasta i chętnie korzystają z naszych pól.

Cieplej w domu

Wraz ze zmieniającym się klimatem coraz więcej ptaków pozostaje na zimę w naszym kraju. Dotyczy to nie tylko wzrastającej liczby osobników, ale także samych gatunków. Niektóre dalej odlatują, ale już nie do tzw. „ciepłych krajów”, a jedynie z jednego zimniejszego końca Polski na drugi, trochę cieplejszy (np. południowy zachód). Ostatnio spotykany częstszy brak pokrywy śnieżnej tylko potęguje to zjawisko. Bo gdy zasiewy czy ścierniska nie są przykryte grubą warstwą śnieżnego puchu, to znacznie łatwiej zdobywać pokarm. A wędrówka na zimowiska, często w odległe strony, to wielkie wyzwanie dla ptaków. Myśliwi, kłusownicy, linie elektroenergetyczne, farmy wiatrowe, ograniczone zasoby pokarmowe, niesprzyjające warunki pogodowe i wiele innych niebezpieczeństw piętrzy się na trasie ich przelotów. To dlatego lepiej zostać w domu, w miejscu urodzenia. Tak, to nie żart, gdyż jak głosi jedna z teorii ewolucji ptasich wędrówek, dla gatunków zamieszkujących północną półkulę, to m.in. nasz kraj jest ich domem, a na południe udają się jedynie, można by rzec, na długie wakacje. Czy można im mieć zatem za złe, że gdy w „domu” robi się cieplej, a pokarm staje się łatwiej dostępny (czyli tak jak dawniej, kiedy ich pierwsi przodkowie jeszcze nie zaczęli migrować, zepchnięci przez lodowce) nie chcą go opuszczać? Tym bardziej, że wędrówka jest bezlitosna – nie daje szans maruderom i słabeuszom. Przeżywają tylko najsilniejsi (chyba że trafią pod lufy myśliwych, wtedy dobór naturalny nie działa). Tylko niemądry nie skorzystałby z takiej okazji. A ptaki nie są niemądre. Jak pokazują najnowsze badania określenie ptasi móżdżek się zdewaluowało. Uzbrojeni w aktualną wiedzę na temat funkcjonowania ptasiego umysłu powinniśmy to określenie traktować raczej jako komplement niż przytyk. Ptaki obserwują zmiany zachodzące w przyrodzie tak samo, jak my. I tak jak my, ludzie dostosowują się do nowych warunków. Szczególnie te najmądrzejsze (tak można je nazywać i nie jest to żadna antropomorfizacja), jak gęsi, szpaki czy żurawie, czyli te, które przez człowieka postrzegane są powszechnie jako szkodniki.

Zmieniający się klimat i związane z tym coraz słabsze zimy powodują wzrost liczebności nie tylko wielu gatunków ptaków, ale także innych zwierząt, jak dziki, sarny czy jelenie. Kiedyś ich populacje były regulowane (zmniejszane) głównie przez ostre zimy. A wilki? Oczywiście, ale w ograniczonym zakresie. Podstawowym czynnikiem była pogoda. Kiedy zaczyna brakować śniegu i ostrych mrozów tych zwierząt przybywa, a wraz z nimi pojawiają się konflikty w związku z powodowanymi przez nie szkodami. Tutaj nie sposób nie wspomnieć o innym ważnym zjawisku, który dodatkowo to potęguje – dokarmianiu przez myśliwych. Czy to działanie nie wydaje się absurdalne w świetle przedstawionych argumentów?

Szkody na własne życzenie

Szkody powodowane przez zwierzęta na polach są faktem i z tym nikt nie polemizuje. Problem dotyczy raczej ich wielkości i wartości. Poza tym, wiele z nich, jak można by to ująć, dzieje się na własne życzenie. No bo jak inaczej nazwać postępowanie polegające na zasiewaniu ogromnych połaci pól kukurydzą w otoczeniu lub w bezpośrednim sąsiedztwie lasu? Wszystkie badania bez wyjątku pokazują (a jest ich bardzo wiele), że to właśnie te czynniki oraz oczywiście wysoka liczebność samych zwierząt, są odpowiedzialne za wzrost szkód w uprawach rolnych. A kukurydzy na naszych polach z roku na rok przybywa. W 2000 roku areał zasiewów tej rośliny w Polsce wynosił około 300 tysięcy hektarów, aby w 2012 roku przekroczyć, bagatela, milion hektarów! Kukurydza długo pozostaje na polu,  gwarantując dostęp do doskonałego pokarmu i schronienia. Mało tego, na jej kolbach rozwija się grzyb, który wytwarza związki przyspieszające dojrzewanie młodych loch. Dzięki temu już w pierwszym roku mogą się one rozmnażać i mieć w kolejnych latach nawet dwa mioty rocznie! Czy po raz kolejny nie brzmi to kuriozalnie?

Zaburzona percepcja

Rolnicy przeszacowują swoje straty. Zapewne niejeden się oburzy na takie stwierdzenie. Z dowodami trudno jednak polemizować. A takie właśnie są fakty. Co ciekawe, przeszacowanie dotyczy częściej pieniężnej wartości poniesionej szkody niż jej fizycznej wielkości. Czy gęsi i żurawie rzeczywiście powodują dotkliwe szkody? Nie do końca jest to prawdą. Czasami obecność gęsi czy żurawi na polach powoduje wręcz wzrost plonów nawet o kilkanaście procent! Poza tym zgryzanie, zwłaszcza na wczesnym etapie wzrostu zbóż, praktycznie nie wpływa na końcową obfitość zbiorów. Natomiast tam, gdzie szkody faktycznie występują, udowodniono, że skala i zasięg tego zjawiska są znacznie zawyżane, a ocena szkód i poniesionych strat była związana raczej z czynnikami socjologicznymi (inni narzekają to i ja ponarzekam) oraz własną niczym niepodpartą opinią (tak mi się wydaje, więc takie są fakty). W celu złagodzenia niezadowolenia rolników niezwykle ważne jest wprowadzenie systemowych rozwiązań, w tym wypłaty odszkodowań ze Skarbu Państwa. Niestety, aktualnie polskie prawo nie dopuszcza rekompensaty za szkody powodowane przez dzikie ptaki (chyba, że na drodze powództwa cywilnego). Dodatkowo jak można zauważyć nie jest to takie proste, bo nie zawsze dochodzi do straty, a wręcz przeciwnie, do wzrostu plonu!

Skupmy się teraz na skali wypłacanych odszkodowań – czy rzeczywiście są one wysokie? Według danych GUS w latach 2015–2016 w całej Polsce było to ponad 72 mln złotych. Dużo? Warto tylko podać, że suma nagród urzędników wyłącznie szczebla centralnego w 2012 roku wyniosła ponad 101 mln złotych (brzmi populistycznie, ale to właśnie demonizowanie szkód powodowanych przez dzikie zwierzęta jest niczym innym, jak demagogią). Dopiero operując właściwą skalą i porównaniem, można pojąć faktyczną skalę i wartość szkód powodowanych przez dzikie zwierzęta. A ta okazuje się niewielka, a przynajmniej grubo przesadzona. Warto przy tym podkreślić, że tolerancja rolników na szkody jest bardzo zróżnicowana – od żadnych odstępstw i kompromisów do dużego zrozumienia i wyrozumiałości.

Remedium na szkody

Jak prawidłowo zacząć postrzegać zjawisko szkód powodowanych przez zwierzęta w uprawach rolnych? Po pierwsze nie akcentować i nie przeceniać ich wartości. One są, to fakt (choć nie zawsze!), ale dotyczą w skali kraju tylko niewielkiej grupy osób, której dodatkowo, jak pokazują badania, wydaje się, że są poszkodowani bardziej niż w rzeczywistości. Nie oznacza to, że nie należy się im pomoc. Rozwiązania już istnieją i są wdrażane w innych krajach europejskich, np. w Szwecji. Połączenie wypłaty odszkodowań za szkody powodowane przez dzikie ptaki z innymi zabiegami, takimi jak nieobsadzanie pól atrakcyjnymi uprawami w pobliżu ich noclegowisk (co najmniej do 5 km od takich miejsc, wyłączenie jęczmienia i kukurydzy) oraz tworzenie alternatywnych żerowisk, w celu odciągnięcia ich od świeżo obsianych kwater lub kiełkujących upraw. Poza tym na polach, gdzie ponoszone straty są największe, niestety nie można obejść się bez płoszenia (aktualnie wymagana jest na to zgoda właściwej regionalnej dyrekcji ochrony środowiska). Jego skala powinna być większa w miejscach, gdzie gęsi jest więcej, ale tylko kilkukrotne płoszenie w ciągu dnia daje efekty (co najmniej 5 razy dzienne). Tymczasem jak wskazują szeroko zakrojone wyniki badań nad tym zjawiskiem, nie ma różnicy czy na polu regularnie pojawiają się gęsi czy też nie, wszyscy płoszą tak samo (czyli właściwie w ogóle) i narzekają tak samo (czyli stale). Jeśli już podejmują tego typu działania, to tylko po to, aby podkreślić swoją frustrację, która oparta jest raczej na słabych przesłankach faktycznych i merytorycznych. Dodatkowo trzeba sobie uświadomić, że w niektórych przypadkach zgryzanie zasiewów przez gęsi nie będzie wpływać na wielkość plonu albo wręcz spowoduje jego wzrost. Nie zawsze zatem płoszenie jest wskazane. Zanim podejmie się jakikolwiek drastyczne działania, warto sprawdzić na koniec sezonu, czy zebrany plon z pola, na którym stołowały się gęsi lub żurawie, faktycznie był niższy niż gdy ich tam nie było.

Kolejnym czynnikiem, który należy ograniczyć, są zasiewy atrakcyjnych upraw, jak kukurydza wzdłuż ścian lasów, a także zjawisko fragmentacji terenów zalesionych, gdyż to także przyczynia się do zwiększenia szkód spowodowanych przez dzikie zwierzęta. Następny bardzo ważny krok to zaprzestanie zimowego dokarmiania w celu ograniczania liczby zwierząt łownych (jeleni, dzików, saren), co wprost przekłada się na mniejsze straty w uprawach. Tylko wdrożenie kompleksowych rozwiązań w dużej skali może przynieść pożądane efekty.

 

Adam Zbyryt

 

 

 

 

 

15. Nieużytki życia – miedze i zadrzewienia

Wojna o dwa palce

Dawniej była przyczyną niejednej wojny pomiędzy sąsiadami, a spory te były często krwawe i zajadłe. Miedza, bo o niej mowa, stanowiła świętą granicę. Swojego znaczenia nie utraciła do dziś, a jej naruszenie (zaoranie lub zagarnięcie) dalej kończy się nierzadko poważnymi konfliktami (co łatwo sprawdzić w codziennej prasie lub Internecie). Miedza, oprócz tego, że stanowiła jedyną wyraźną granicę pomiędzy własnościami poszczególnych rolników, a tym samym nienaruszalny pas ziemi niczyjej, była i ciągle jest (tam gdzie się zachowała) niezwykle ważnym elementem środowiska w krajobrazie rolniczym.

Bogactwo życia w pasku ziemi

Ten wąski pas ziemi, często szerokości zaledwie kilkunastu centymetrów, tak niewielki w stosunku do otaczających go pól, ma ogromne znaczenie dla roślin i zwierząt. Jako miejsce nieużytkowane rolniczo, porośnięty jest roślinami powszechnie określanymi jako chwasty. Rośliny te służą niezliczonej liczbie owadów i ptaków jako miejsce życia, rozmnażania i żerowania. Bliskość miedz szczególnie upodobały sobie Kuropatwy, Przepiórki, Potrzeszcze, Pliszki Żółte i Skowronki. Te ostatnie, mimo że dość równomiernie zasiedlają użytkowane pola, to ich największe zagęszczenia stwierdza się właśnie w pobliżu miedz, dróg i polnych ścieżek o poboczach porośniętych chwastami. W sumie pośród śródpolnych miedz żyje ponad 60 gatunków ptaków i prawie 200 gatunków roślin (w tym wiele rzadkich i chronionych). Pola poprzecinane miedzami charakteryzują się ponad dwukrotnie wyższą liczbą ptaków niż monokultury zarówno w okresie, kiedy ptaki przystępują do lęgów, jak i zimą. Zimowe miesiące to ciężki okres dla wszystkich zwierząt, ptaki jednak radzą sobie wtedy bez większych problemów, jeśli tylko mają zapasy żywności w postaci nasion bylin porastających miedze. Dziś, gdy miedz jest coraz mniej, populacje wielu gatunków ptaków znacznie zubożały. Ubywa Mazurków, Szczygłów, Makolągw i Dzwońców. Wszystko dlatego, że zimą nie mają co jeść na naszych sterylnych polach. Dokarmianie im nie wystarcza. Ale znikają nie tylko ptaki. Na polach jest coraz mniej zapylaczy, od których zależy urodzaj licznych upraw.

U sąsiadów za miedzą

W wielu krajach zachodniej Europy nie uświadczy się miedzy. W Holandii każdy skrawek ziemi, nawet graniczny pomiędzy sąsiadami, obsiany jest trawą lub kukurydzą i intensywnie użytkowany. Wykasza się, nawet kilka razy w roku, skarpy rowów melioracyjnych, pozyskując w ten sposób paszę dla krów. Ptaki, takie jak: Skowronek, Derkacz, Przepiórka, Trznadel nie mają gdzie żyć. Ich populacje stały się silnie zagrożone wyginięciem, a z większości miejsc zniknęły całkowicie. Nie powinniśmy iść tym śladem. Mamy jeszcze czas, aby stworzyć swój własny model rolnictwa oparty na tradycyjnych podstawach. Obecnie trwa ostatnia wojna o miedze. Tym razem stawką jest życie milionów roślin i zwierząt, nasze zdrowie i dobre samopoczucie. Bo któż chciałby żyć w świecie, w którym zamilkną Skowronki?

Z jednej oazy życia w drugą

Z czasem nieużytkowane miedze pokrywają się krzewami i drzewami. Wtedy wyprowadzają się z nich Przepiórki, Kuropatwy i Skowronki, a w zamian pojawiają się tam Pokrzewki i Świergotki, Piecuszki, Gąsiorki, Trznadle i Pokląskwy. W Polsce śródpolne zakrzaczenia i zadrzewienia to dom dla około 100 gatunków ptaków – dużo, biorąc pod uwagę fakt, że mamy ogólnie 230 gatunków ptaków lęgowych. Ponadto, jest to miejsce życia co najmniej kilkudziesięciu gatunków ssaków. Z drzew na polu korzystają też owady – liczba gatunków związanych z tym siedliskiem sięga kilku tysięcy.

 

Zadrzewienia

W Polsce wartość zadrzewień po raz pierwszy została doceniona przez generała Dezyderego Chłapowskiego, który w latach 20. XIX wieku w okolicach wsi Turew w Wielkopolsce na ponad dziesięciu tysiącach hektarach stworzył sieć zadrzewień pasowych. Miały one chronić uprawy i zapewnić lepsze plony. Wkrótce podobnie zaczęli postępować inni właściciele ziemscy w okolicy. W ten sposób powstał interesujący i jedyny w swoim rodzaju system zadrzewień śródpolnych, który doczekał się nawet ochrony w postaci parku krajobrazowego (1992 rok), a ochrzczono go na cześć generała. O wadze tych zadrzewień dobitnie świadczy także fakt założenia w Turwi w 1952 roku stacji badawczej Polskiej Akademii Nauk, mającej na celu śledzić znaczenie tego mikrosiedliska dla różnorodności biologicznej i sukcesu plonów. Przekształcono ją później w poważną instytucję pod nazwą Zakład Badań Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN. Po II wojnie światowej zadrzewienia stały się ważnym elementem planu narodowego. To wówczas rozbudowane zostały bezcenne zadrzewienia Żuław Wiślanych, zapoczątkowane jeszcze w XVI wieku przez osadników z Fryzji i Niderlandów. Niestety, przejęcie pieczy nad nimi przez samorządy w latach 90. odwróciło ten pozytywny trend i przyniosło systematyczne zniszczenie drzew i krzewów porastających dawne miedze i pobocza dróg polnych. W ostatnich latach możemy zaobserwować nasilenie wycinki.

Filtry i zielone korytarze

Śródpolne zadrzewienia, poza tym, że gniazdują w nich ptaki, są też miejscem schronienia dla saren, łosi, dzików, borsuków czy lisów. Chętnie zasiedlają je również nietoperze. Poza tym, szczególnie te w układzie pasowym, tworzą tzw. korytarze ekologiczne, pełniejące rolę swoistych autostrad, pomiędzy którymi przemieszczają się nie tylko zwierzęta, ale i rośliny, rozsiewające wzdłuż nich swoje nasiona (dotyczy to także miedz). Badania wykazują, że zwierzęta wędrują nimi piętnaście razy częściej, niż przez tereny otwarte. Zadrzewienia to również filtry chroniące uprawy przed szkodliwymi związkami znajdującymi się w powietrzu. Chronią także przed silnym wiatrem (zmniejszają jego prędkość nawet o 70%). Dodatkowo zwiększają wilgotność, zmniejszają parowanie i ograniczają odpływ wody, co nabiera szczególnego znaczenia w suchych porach roku. Latem obniżają temperaturę powietrza, zabezpieczają glebę przed erozją i chronią glebę przed palącym słońcem. Za to zimą chronią uprawy przed mrozami. Zadrzewienia rosnące wzdłuż dróg, zmniejszają hałas, tworząc swoiste „zielone ekrany akustyczne”. Ich dodatkową zaletą jest to, że w odróżnieniu od sztucznych ekranów akustycznych, nie rozbijają się o nie ptaki, a wręcz przeciwnie budują w nich swoje gniazda.

 

Kwestia pieniędzy

Miedze i zadrzewienia mogą się rolnikowi bardzo opłacać. W 1998 roku w Wielkopolsce silne mrozy zniszczyły wiele upraw jęczmienia ozimego. Przetrwały tylko te osłonięte przez zadrzewienia, m.in. we wspomnianym Parku Krajobrazowym im. gen. Dezyderego Chłapowskiego. Zadrzewienia i miedze to ważne miejsca życia wielu zapylaczy – szacuje się, że tylko w zadrzewieniach żyje ponad 250 gatunków pszczół, a te, jak wiadomo, przynoszą człowiekowi wymierne korzyści. Szacuje się, że w skali globu sięgają one 100 mld dolarów rocznie. Gdyby zabrakło zapylaczy wartość upraw w Polsce byłaby niższa o 4,1 mld złotych! Rachunek jest prosty. Warto chronić zadrzewienia i miedze, bo te chronią zapylacze, a te z kolei nasze… portfele.

Na ratunek „marginalnym” siedliskom

Coraz częściej dostrzega się wartość miedz i zadrzewień. W ostatnich latach są one wspierane systemowo. Aktualnie obowiązujące zasady przyznawania dopłat bezpośrednich dla rolników wprowadzają pojęcie tzw. zazieleniania. Duzi rolnicy – posiadający ponad 15 hektarów gruntów ornych – od 2015 roku są zobligowani pozostawiać w swoim gospodarstwie 5% z tych terenów na obszary proekologiczne. Należą do nich m.in. zadrzewienia i miedze śródpolne (szerokości co najmniej 1 metra). Dzięki temu, że coraz bardziej cenimy miedze i zadrzewienia, wzrasta szansa, że w najbliższej przyszłości nie zanikną one z naszego krajobrazu. A gdy wśród pól będziemy mieli miedze, krzewy i drzewa, wiosna będzie witała nas śpiewem Skowronków.

 

Adam Zbyryt

 

14. Rośliny, które udomowiły człowieka

Od kiedy człowiek zaczął prowadzić osiadły tryb życia zaledwie kilka roślin zdominowało jego jadłospis: pszenica, kukurydza, ryż, proso, ziemniaki i jęczmień. Rośliny te towarzyszą nam do dziś dnia, a trzy pierwsze z wymienionych są w czołówce światowej produkcji zbóż. Niektórzy uważają, że to pszenica udomowiła człowieka, a nie odwrotnie, zapewniając sobie tym samym największy sukces spośród wszystkich roślin rosnących na naszej planecie. Obecnie ludzie uprawiają ponad 100 odmian tego zboża. Jednymi z pierwszych były płaskurka i samopsza udomowione około 10 tysięcy lat temu na terenie Azji Wschodniej. Dziś wracają do łask i w wielu miejscach znowu można je spotkać na naszych polach. Głównie za sprawą gospodarstw ekologicznych, ale nie tylko, bo nie bez znaczenia pozostaje zawarta w nich wysoka zawartość składników odżywczych, na co zwracają uwagę dietetycy. Choć zboża te nie wygrają w bezwzględnej walce na wydajność i modną ostatnimi czasy obniżoną zawartość glutenu, to konsumenci potwierdzają, że ich smak jest dużo „głębszy” i wyraźniejszy,a tym samym są znacznie smaczniejsze niż wiele współczesnych odmian pszenicy. Posiadają też jeszcze jedną ważną cechę – są idealnie dostosowane do naszych warunków klimatycznych, a przez to niezwykle odporne.

Orkisz (zwany także zwyczajowo szpelcem) to kolejna odmiana pszenicy, która w ostatnich latach „powróciła z martwych”. Jeszcze kilka lat temu mało kto słyszał o tej roślinie, a jeszcze mniej osób wiedziało, jak ona wygląda. Pojawiła się na naszych polach znacznie później niż płaskurka i samopsza, bo „dopiero” 5 tysięcy lat temu. Orkisz wspominany jest także w Biblii. Swój renesans przeżywał w średniowieczu. Obecnie staje się coraz popularniejszy, choćby pod postacią wódki destylowanej w Polsce, wyróżnionej złotym medalem na Światowym Konkursie Alkoholi w San Francisco. Coraz bardziej doceniają go również konsumenci wielu krajów Europy Zachodniej, gdzie coraz modniejsze są ciastka, precle i krakersy z mąki orkiszowej, a także piwo ważone na słodzie z ziaren orkiszu.

Zbożem, które zaczęto uprawiać mniej więcej w tym samym czasie co pszenicę, jest jęczmień. Odbywało się to początkowo w podobnym regionie świata, czyli w Azji Wschodniej oraz w… Tybecie. Zboże to ma bardzo ciekawą i różnorodną historię. Było wykorzystywane przez naszych przodków do wypieku chleba, a także jako waluta! Stanowiło podstawowe źródło wyżywienia rzymskich gladiatorów zwanych z tego powodu hordearii, co oznacza… „zjadacze jęczmienia”. Piwo na bazie słodu z jęczmienia jest prawdopodobnie najstarszym alkoholem, jaki spożywali ludzie. Ziarna tego zboża wykorzystywano dawniej w Anglii w celach mierniczych. Do dziś miarę opartą na tym systemie wykorzystuje się w przemyśle obuwniczym w Wielkiej Brytanii i w USA. Jęczmień, podobnie jak orkisz należy do zbóż, o których wspomina Biblia. Współcześnie z jęczmienia produkuje się mąkę do wypieków, która uważana jest za jedną z najzdrowszych. Powszechnie stosowany jest także w browarnictwie. Zboże to należy do jednych z pierwszych roślin uprawnych, w przypadku których naukowcy stworzyli kompletną mapę genów (jest ich około 80 tysięcy).

Innym ważnym dla człowieka zbożem jest proso (zwane potocznie polskim ryżem lub królową kasz), które „udomowiono” około 7 tysięcy lat temu w Azji Wschodniej (znowu!), gdzie powszechnie uprawia się je do dziś. W Polsce nie jest tak popularne jak dawniej, choć moda na to zboże powraca. A to głównie ze względu na wysokie właściwości prozdrowotne – nie zawiera glutenu, wspomaga pamięć i koncentrację, pomaga walczyć ze zgagą, sprawia, że włosy i paznokcie stają się mocniejsze i bardziej lśniące, a do tego posiada właściwości rozgrzewające! Stanowi bogate źródło witamin z grupy B. Proso spożywa się pod postacią kaszy jaglanej, która jest niczym innym niż wyłuskanym zbożem. Źle przygotowana potrafi być gorzka, czym można tłumaczyć jej niewielką popularność. A to takie proste! – wystarczy zalać kaszę na jedną godzinę wodą i dokładnie wypłukać albo prażyć przez minutę na sucho, ciągle mieszając i voila… problem znika. W USA zboże to uprawia się głównie na pokarm dla ptaków. Dokarmianie ptaków staje się coraz popularniejsze również w Polsce. Może to dobry kierunek dla części naszych rolników? Tym bardziej, że uprawa prosa nie jest wymagająca. Spośród wszystkich uprawianych w naszym kraju zbóż potrzebuje ono najmniej wody, sporo ciepła (a tego wraz ze zmianami klimatu przybywa), i rośnie bardzo szybko.

Rośliną, którą człowiek udomowił równie dawno jak poprzednie, bo około 9 tysięcy lat temu, jest soczewica jadalna, a stało się to… tym razem na obszarze Bliskiego Wschodu. Roślina ta stanowiła bardzo ważny produkt żywnościowy w starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie. Na terenie Polski jej uprawy odkryto równie dawno, bo pod koniec epoki kamienia (nie łupanego, ale tego młodszego, gładzonego). Spośród roślin strączkowych, zaraz po soi, posiada najwyższą wartość kaloryczną. Ta pyszna roślina znów powraca na nasze stoły, głównie ze względu na swoje właściwości odżywcze (stanowi doskonałą alternatywę dla mięsa), zdrowotne (chroni przed nowotworami) i smakowe – kto nie jadł pasty z soczewicy na świeżo upieczonym pszennym chlebie (koniecznie z płaskurki), ten nie wie, co traci. Obecnie roślina ta jest rzadko uprawiana w naszym kraju. Jej największe zasiewy znajdują się w Kandzie, Indiach i Australii.

W podobnym czasie jak poprzednie rośliny, ponownie na terenie Azji Wschodniej, zaczęto uprawiać grykę. I po prawie 8 tysiącach lat niemal zaprzestano jej produkcji. Dzisiaj uprawia się tylko niewielki odsetek tego, co jeszcze przed stu laty. A szkoda, bo gryka ma bardzo szerokie zastosowanie – produkuje się z niej kaszę, makaron, płatki, otręby, mąkę, piwo, whisky, herbatę i wiele innych produktów. Do tego jest rośliną miododajną i wykorzystywaną na paszę dla zwierząt. Nie zwiera glutenu, w związku z czym wraca ostatnimi czasy moda na spożywanie gryki. Dawniej ze względu na lekkostrawność i właściwości rozgrzewające nieprażoną kaszę gryczaną podawano dzieciom i chorym, a także kobietom na zbyt obfite miesiączkowanie, a odwar służył przy biegunkach. Obecnie największym producentem gryki są Rosja i Chiny.

Chyba nie ma bardziej polskiego warzywa niż ziemniak, ale jego historia rozpoczyna się daleko od naszego kraju. Został „udomowiony” 7 do 10 tysięcy lat temu na obszarze współczesnego Peru i Boliwii. Do Europy sprowadzono go w drugiej połowie XVI wieku przez hiszpańskich konkwistadorów. Na skutek selekcji dokonywanej przez wieki przez hodowców na całym świecie znanych jest dziś ponad tysiąc odmian tego warzywa. Ponad 99% uprawianych współcześnie ziemniaków pochodzi od odmian wyhodowanych pierwotnie na terenie Chile. Po sprowadzeniu go do Europy niezwykle silnie związał się z europejską kulturą. Niektórzy przypisują mu gwałtowny wzrost liczby ludności na terenie Europy. Ale tak silne uzależnienie od tego warzywa miało też swoje mroczne strony. W czasie zarazy ziemniaka (choroby grzybowej) ginęły z głodu miliony ludzi, a kolejne miliony emigrowały do Ameryki Północnej w poszukiwaniu lepszego życia (tylko w Irlandii w latach 40. XIX w. zmarło z głodu ponad 20% populacji, a 2 miliony wyjechało do USA). Europa Środkowa, w tym Polska, od dziesiątek lat przoduje w uprawie ziemniaków. W naszym kraju uprawia się 122 odmiany, z czego 80 wyselekcjonowali polscy rolnicy. To właśnie nasze rodzime odmiany są najlepiej przystosowane do panujących w Polsce warunków klimatycznych oraz zagrażających im szkodników, a konsumenci wybierają je najchętniej.

Lebioda to jedno z warzyw, które dzisiaj traktowane jest jako chwast, a nie roślina uprawna. I rzeczywiście coś w tym jest, gdyż rośnie ona w miejscach, których nie podejrzewalibyśmy o występowanie warzyw, np. ugory, nieużytki, śmietniska, tereny ruderalne, skarpy rowów. Dawniej lebioda była powszechnie hodowana w naszych ogródkach – od niemal niepamiętnych czasów aż do XVIII w. Jednak rozwój upraw zbóż, a w szczególności ziemniaków, spowodował, że lebioda odeszła w zapomnienie. Dziś raczej nie sposób ją spotkać jako roślinę uprawną, a szkoda, bo jest wyjątkowo smaczna i zdrowa. Młode liście (zbieramy tylko takie) smakują jak szpinak i idealnie nadają się do pysznych wiosennych sałatek. Należy jednak uważać na stare osobniki, gdyż kumulują się w nich substancje trujące. Ale i je łatwo można wyeliminować, gotując i odlewając wodę. Ziemniaki zawierają trucizny, a jakoś nikt nie boi się ich spożywać!

Patrząc na historię roślin, wokół których skupiały się całe cywilizacje i które zapewniały wyżywienie setek, a czasem milionów ludzi, można zauważyć, że na przestrzeni wieków niewiele się zmieniało. Przez tysiące lat dominowały pszenica i jęczmień. Jako dodatek lub zamiennik w niektórych rejonach pojawiało się proso. Ziemniaki weszły do powszechnej produkcji około 500 lat temu i dalej są powszechnie uprawiane. Grykę praktycznie zaprzestano uprawiać na masową skalę na początku XX wieku. Do współczesnych czasów jako najważniejsze rośliny uprawne w naszych warunkach przetrwały pszenica i jęczmień, które wraz z ryżem (mniej dla nas istotnym) stanowią najczęściej uprawiane zboża na świecie. Czyżby zatem w teorii „udomowienia” człowieka przez pszenicę kryło się ziarno prawdy? No bo jak wyjaśnić panowanie jednego gatunku rośliny przez ponad 10 tysięcy lat.

Ostatnie lata to okres gwałtownych przemian, także w rolnictwie. Zwłaszcza w rolnictwie. Pomimo że pszenica dalej króluje na naszych polach, to liczba jej odmian stale rośnie, pojawiają się formy genetycznie zmodyfikowane (choć jeszcze nie w Polsce). Inną zauważalną zmianą jest pojawianie się w naszym kraju ogromnych połaci innego zboża – kukurydzy. W 2000 roku areał zasiewów tej rośliny w naszym kraju wynosił zaledwie około 300 tysięcy hektarów, ale już w 2012 roku przekroczył milion hektarów! Przyrodnicze skutki tak gwałtownego wzrostu uprawy kukurydzy obserwujemy już teraz. I nie napawają one optymizmem. Uprawy te są nie tylko nieprzyjazne ptakom (choćby bocianom czy orlikom krzykliwym), to dodatkowo przyczyniają się do zwiększania pogłowia dzików! Na co jeszcze wpłynie ta gwałtowana zmiana w naszym krajobrazie rolniczym? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Czas pokaże.

Adam Zbyryt

13. Przyroda na dopłatach

 

 

Przyroda ubożeje, a jeszcze nie do końca ją poznaliśmy. Nie wiemy nawet, jak wiele gatunków żyje na Ziemi. Jedni mówią o dwóch milionach, inni o nawet stu. Każdego roku ubywa z naszej planety 27 tys. gatunków, 74 dziennie, 3 w czasie każdej godziny. Jeden zniknie podczas czytania tego tekstu. Naukowcy alarmują, że żyjemy w trakcie szóstego wielkiego wymierania na Ziemi. Ostatnie miało miejsce w czasach dinozaurów – 66 mln lat temu.

 

Wiele wysoko rozwiniętych krajów, zdając sobie z tego sprawę, stara się zatrzymać ten proces. Jedynym z sposobów są wprowadzone w krajach Unii Europejskiej programy rolnośrodowiskowo-klimatyczne. Dlaczego mają one coś zmienić? Nie od dziś wiadomo, że współczesne wielkopowierzchniowe, intensywne rolnictwo prowadzi do spadku różnorodności biologicznej (wzrost produkcji z hektara równa się spadkowi liczby osobników i gatunków dzikich roślin i zwierząt). Ze względu na rosnące zapotrzebowanie na żywność na całym świecie i ciągłe bogacenie się społeczeństw nie jesteśmy w stanie zatrzymać procesu intensyfikacji. Ale może można go spowolnić? Głównym celem unijnych dopłat rolnośrodowiskowych jest zrekompensowanie rolnikom tzw. utraconych korzyści, czyli korzyści, które utracili na skutek gospodarowania ekstensywnego (bardziej przyjaznego przyrodzie) zamiast intensywnego. W dużym uproszczeniu wygląda to następująco: rolnik kosi później (oraz od środka na zewnątrz), dzięki czemu ptaki takie jak np. Czajki i Derkacze mogą bezpiecznie wyprowadzić swoje lęgi; co prawda, w ten sposób rolnik dostaję gorszej jakości siano, ale uzyskane dopłaty mają mu to zrekompensować. Mechanizm ten ma zapewnić rozwój rolnictwa i obszarów wiejskich przy jednoczesnym poszanowaniu walorów przyrodniczych i krajobrazowych krajów Unii Europejskiej. Problem jest duży, zatem i środki przeznaczane na ten cel są spore. W Polsce w ramach Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2014–2020 fundusze przeznaczone na dofinasowanie tego programu wynoszą 32 mld euro, a w całej Unii Europejskiej – 408 mld euro. Stawki dopłat w poszczególnych pakietach są bardzo zróżnicowane i wahają się od 400 zł/ha (rolnictwo zrównoważone) do 1300 zł/ha (ochrona siedlisk przyrodniczych: murawy). Wiele jednak wskazuje na to, że pieniądze to za mało, żeby skutecznie ochronić wiejski krajobraz i zachować nasze dziedzictwo narodowe. Liczą się nie tylko pieniądze, ale również nastawienie rolników. Istotne jest szczere zaangażowanie i zrozumienie idei ochrony przyrody. Tego nie załatwią żadne pieniądze. Potrzebna jest edukacja ekologiczna. Bywa też tak, że stawki dopłat dla rolników potrzebujących dużych ilości dobrej jakości siana, które jak na złość rośnie najczęściej w miejscach występowania najcenniejszych gatunków ptaków i ich siedlisk, nie są wystraczającą zachętą do przejścia na bardziej ekstensywny model gospodarowania. Zdarza się zatem, że jest małe zainteresowanie tym programem wśród rolników, w szczególności tzw. pakietami ptasimi i siedliskowymi, czyli właściwie najważniejszymi z punktu widzenia ochrony różnorodności biologicznej krajobrazu rolniczego. Dodatkowo możliwości otrzymywania tego typu dopłat w Polsce zostały bardzo mocno zawężone. Wprowadzono degresywność, czyli zmniejszanie przysługujących płatności w przypadku zgłaszania większych powierzchni do programu (do 50 ha: 100%, 50,01–100 ha: 75%, ponad 100 ha: 60%), co jest sprzeczne z ideą efektywności tego działania, czyli waśnie im więcej tym lepiej! Ponadto realizowanie działań mających za zadanie ochronę 8 kluczowych gatunków ptaków zależnych od krajobrazu rolniczego i jednych z najbardziej zagrożonych w Europie (Rycyk, Kszyk, Krwawodziób, Czajka, Wodniczka, Dubelt, Kulik Wielki, Derkacz) zostało w Polsce ograniczone wyłącznie do obszarów Natura 2000. Jedynie w przypadku tzw. cennych siedlisk przyrodniczych zasada ta nie obowiązuje i dopłaty można otrzymywać za właściwe użytkowanie również poza obszarami „naturowymi”. Jak pokazują wyniki monitoringu efektywności programu ochrony siedlisk ptaków, podejście to jest niewłaściwe. Dlaczego? Okazało się, że przynajmniej niektóre z wymienionych kluczowych gatunków częściej występują na terenach położonych poza obszarami Natura 2000, gdzie nie mogą liczyć na żadne wsparcie w postaci działań ochronnych, takich jak odpowiedniego koszenia. To m.in. z powodu tych ograniczeń, powierzchniowych i lokalizacyjnych, w Polsce tylko niewielki procent trwałych użytków zielonych zgłaszany jest do programu rolnośrodowiskowo-klimatycznego (czyli jest użytkowana w sposób przyjazny przyrodzie) i korzysta z wariantów służących ochronie ptasich i przyrodniczych siedlisk. Największa powierzchnia użytków rolnych korzystających z programu znajduje się w naszym kraju w województwie zachodniopomorskim (30%), warmińsko-mazurskim i lubuskim (po 25%), a najmniejsza w małopolskim, śląskim i łódzkim (ok. 5% każde). W skali całej Polski udział tego typu gruntów to tylko ok. 13%. Dla porównania w Niemczech to 35%, Estonii i Wielkiej Brytanii 45%, Szwecji 82%, Finlandii 91%. Mniej takich obszarów niż w naszym kraju jest tylko w Bułgarii (1%). Jak się okazuje, to właśnie ograniczona powierzchnia sprawia, że program nie daje zakładanych rezultatów. W Wielkiej Brytanii, kraju, w którym prowadzony jest jeden z najdłuższym monitoringów ptaków krajobrazu rolniczego, a jak przedstawiono powyżej udział gruntów objętych programem wynosi niemal 50%, również nie uzyskano zakładanego efektu. Powód – zbyt mała powierzchnia i realizacja głównie wariantów niekoniecznie najbardziej sprzyjającym najrzadszym ptakom krajobrazu rolniczego (np. ochrona żywopłotów). Jak się ma zatem do tego nasze 13%? To raczej pytanie retoryczne. Tym bardziej, że w największym zakresie realizowane są w Polsce warianty takie jak m.in. ochrona gleb czy rolnictwo zrównoważone i ekologiczne. Ochrona zagrożonych gatunków ptaków i siedlisk to dość marginalne sprawy.

 

 

 

Czy musi być tak źle? Nie, jeśli świadomi powyższego nie będziemy patrzeć na dopłaty wyłącznie przez pryzmat ewentualnych zysków i strat. Maksymalizacja produkcji dla zysku nie może być wyłącznym celem rolnictwa. Trzeba mieć świadomość, że rolnictwo nie może funkcjonować w oderwaniu od ochrony przyrody. Rolnik to nie tylko przedsiębiorca. Bazując na zasobach, musi żyć z nimi w zgodzie, zrozumieniu i poszanowaniu. Tymczasem, jak pokazują badania, dopłaty mogą kształtować dość roszczeniową postawę wśród rolników i niechęć do jakichkolwiek własnych działań przyjaznych przyrodzie: „Będę przyjazny Skowronkom tak długo, jak będziecie mi za to płacić!”. Jednak zobowiązania w stosunku do przyrody i jej ochrony leżą nie tylko po stronie rolników, ale także konsumentów, bo to konsumenci kształtują rynek. Jeżeli konsumenci będą wymagać od rolników stosowania bardziej ekologicznych metod produkcji i będą gotowi za to zapłacić (stosownie do poniesionych przez rolnika nakładów czasu i kosztów), to wówczas może się to udać. To jest kierunek, który powinniśmy obrać. Razem. Rolnicy i konsumenci. Wówczas dopłaty do ochrony cennych siedlisk przyrodniczych i ptasich nie będą potrzebne.

 

 

Programy rolnośrodowiskowo-klimatyczne oferowane przez Unię Europejską w celu ochrony przyrody to złożony temat. Na pewno nie są idealne. Niektóre badania wskazują na ich niewielką skuteczność. Nie oznacza to, że nie należy z nich korzystać. Wręcz przeciwnie. Nie jest to rozwiązanie bez wad, ale warto dać przyrodzie szansę i skorzystać z tego, co oferują. Choć nie są złotym środkiem, to jednak pomagają chronić przyrodę wokół nas. Może nie uratują wszystkich najcenniejszych gatunków zwierząt i roślin oraz miejsc, w których żyją, ale mogą przynajmniej na chwilę zatrzymać wymieranie tych rzadkich i wrażliwych. Może wkrótce znajdziemy lepsze sposoby, aby je ochronić. Zmienią się gusta konsumentów i przyjazne przyrodzie gospodarowanie zacznie się bardziej opłacać. Do tego czasu to dzięki prawdziwym strażnikom przyrody – rolnikom wrażliwym na piękno i bogactwo natury, istnieje nadzieja na zachowanie cząstki naszego dzisiejszego świata dla przyszłych pokoleń.

 

 

 

 

 

 

 

12. Zwierzęta gospodarskie – czy je znamy?

Czy zastanawialiśmy się kiedyś, skąd wzięły się krowy, świnie i konie w naszych gospodarstwach?  Kim są przodkowie zwierząt, które nas karmią i budują nasze majątki?

 

Pies

Chyba najbardziej lubianym i rozpoznawalnym towarzyszem człowieka jest pies. Pochodzi od wilka. Trudno uwierzyć, że to prawda, kiedy patrzy się na te wszystkie pudle, Yorkshire terriery, ratlerki, że ich wspólnym przodkiem jest ten dumny drapieżnik. Okazuje się, że im dłużej badamy zjawisko udomowiania wilka, tym mniej wiemy. Nie dość, że rozstrzał w dacie tego wydarzenia jest ogromny – od 20 tys. do 40 tys. lat temu – to jeszcze naukowcy nie mogą dojść do porozumienia, jak ten proces przebiegał. Żeby było ciekawej w 2016 r. opublikowano artykuł na ten temat na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Science”, gdzie zasugerowano, że proces ten odbył się… dwa razy i został dokonany przez plemiona łowców. Kolejne badania dotyczące tego zagadnienia opublikowane w innym prestiżowym magazynie „Nature” w 2017 r. zakwestionowały tę teorię, dodając że proces ten miał inną genezę – udomowienie wilka było sprawką osiadłych społeczności. Ten obraz doskonale pokazuje, jak wiele jeszcze zagadek kryje przed nami świat przyrody, nawet ten najbliżej nas.

Koń

Konie to kolejna grupa zwierząt darzona przez człowieka ogromną estymą. W Polsce do tego stopnia, że jedzenie tak popularnej koniny w innych krajach europejskich traktowane jest u nas za coś niegodziwego. Koń został udomowiany znacznie później niż pies, bo ok. 3,5 tys. lat temu, a proces ten rozpoczął się w środkowej Azji. Pomimo ogromnej zmienności w kolorze sierści oraz rozmiarach (np. kucyki), wszystkie wywodzą się od zaledwie kilku ogierów i kilkudziesięciu klaczy. Różnice te są wynikiem selekcji dokonywanej przez człowieka. Doprowadziła ona do podziału koni na trzy podstawowe rasy: gorącokrwiste, zimnokrwiste i kuce. W Polsce jedną z najbardziej znanych i kojarzonych z naszym krajem ras jest konik polski, uratowany od zagłady i zachowany przez Polaków potomek dzikiego konia – tarpana. Ze względu na swój łagodny charakter koniki polskie są chętnie wykorzystywane w hipoterapii. Jedną z najważniejszych ról, jaką pełnią obecnie, jest utrzymywanie otwartego krajobrazu w postaci łąk i pastwisk. W wielu miejscach, gdzie koszenie jest nieopłacalne lub niemożliwe, doskonale radzą sobie koniki polskie. Zaletą tych koni jest to, że ich bliskość upodobały sobie ptaki, które chętniej gnieżdżą się na pastwiskach, gdzie konie te są one wypasane. Coraz częściej wykorzystywane są one w ochronie przyrody nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Bardzo liczna populacja koników polskich żyje obecnie w kilku rezerwatach przyrody w Holandii, Anglii czy na Łotwie.

Krowa

Została udomowiona ok. 10,5 tys. lat temu, niezależnie w trzech różnych rejonach świata: na terenie dzisiejszej Turcji i Iraku, w Pakistanie i Afryce. Wszystkie hodowane współcześnie w Europie krowy wywodzą się od ok. 80 dzikich osobników. To pierwsze zwierzę hodowlane, którego naukowcy zmapowali cały genom. Okazało się, że w 80% pokrywa się on z genomem… człowieka, a około 1 tys. genów krowa dzieli z psem i gryzoniami! Mięso i mleko krów stanowiło podstawę przetrwania ludzi od tysięcy lat. To dlatego, gdy krowa przestawała dawać mleko uciekano się do różnego rodzaju metod magicznych, aby jak najszybciej wróciła do zdrowia. W ostateczności gospodynie domowe za cenę własnej duszy zwracały się o pomoc do czarownic. To niemal zawsze pomagało. Dawniej wierzono, że zabicie jaskółki lub zrzucenie jej gniazda w oborze powodowało, że krowa będzie dawać mleko z krwią. I tego się trzymajmy.

 

Świnia

Stanowi udomowianą formę dzika, z którym, zresztą, bez problemu się krzyżuje. Została udomowiona ok. 15 tys. lat temu na Bliskim Wschodzie, a potem niezależnie w Chinach ok. 8 tys. lat temu. Jeszcze do niedawna w Indiach świnie wykorzystywano jako ważny element… toalety! Świnie zjadały to, co wydalali ludzie. Jadły też inne podawane im odpadki. Często zdarzają się przypadki świńskich ucieczek lub świadomego wypuszczania świń przez ludzi, a ze względu na swoją inteligencję zwierzę doskonale radzi sobie w natrze. W wielu miejscach zdziczałe świnie sieją spustoszenie wśród rodzimej fauny i flory, szczególnie w Ameryce Południowej i na wyspach Pacyfiku. To dlatego świnia znalazła się na liście 100 najbardziej niebezpiecznych inwazyjnych gatunków zwierząt na świecie. Oczywiście to nie jej wina. W końcu ktoś je musiał tam przetransportować. Ze względu na swój doskonały węch świnie są wykorzystywane jako narzędzie w wyszukiwaniu trufli. I nie chodzi o ich smak. Zapach trufli jest zbliżony do męskich hormonów płciowych, dlatego najchętniej tych grzybów poszukują maciory! Świnia jest jednym z najliczniejszych zwierząt hodowlanych na Ziemi. Aktualnie ich pogłowie wynosi ok. 1 mld, z czego prawie połowa znajduje się w Chinach. Niemal cała soja uprawiana w Argentynie wędruje właśnie do Chin, żeby wyżywić tamtejsze świnie.

Kura

Została udomowiona na terenie południowych Chin około 8 tys. lat temu, a w Europie pojawiła się ok. 5 tys. lat temu. Za jej przodka uważano kiedyś kura bankiwa, ale najnowsze badania genetyczne wykazały, że kury mają domieszkę krwi więcej niż tylko jednego dzikiego przodka. Co ciekawe, początkowo wcale nie trzymano ich dla mięsa i jaj, a dla… pokazowych walk. Badania wykazują, że kury szybko i łatwo się uczą, i rozumują w sposób podobny do ludzi. Posiadają także bardzo rozbudowany system komunikacji wokalnej. Obecnie przyjmuje się, że na świecie hodowanych jest ponad 50 mld kurczaków. Polska obecnie należy do największych producentów drobiu na świcie. Czy jest się czym chwalić? Raczej nie, biorąc pod uwagę skandaliczne warunki, w jakich są trzymane te zwierzęta.

Kaczka

Niemal wszystkie rasy kaczek na świecie pochodzą od Krzyżówki. Samca Krzyżówki łatwo rozpoznać po metalicznie połyskującej zielonej głowie. Kaczka została udomowiona ok. 4 tys. lat temu w południowo-wschodniej Azji, a także niezależnie w starożytnej Grecji, Egipcie, Rzymie i Babilonii. Tylko kilka ras wywodzi się od innego gatunku – kaczki piżmowej hodowanej przez Indian z Ameryki Południowej, a sprowadzonej do Europy w XVI w. przez konkwistadorów. Udomowienie spowodowało u kaczek zmianę wielu cech. Dzikie osobniki są silnie terytorialne i monogamiczne w okresie lęgowym, czyli wiążą się na ten czas tylko z jednym partnerem. Natomiast samiec kaczki domowej może mieć wiele partnerek. W naturze żaden szanujący się kaczor nie wysiaduje jaj, natomiast niektóre rasy hodowlane bez przeszkód to robią. Poza tym te hodowlane są mniej agresywne niż ich dzicy kuzyni. Zdarza się, że hodowlane kaczki uciekają, przez co często na naszych rzekach i jeziorach można obserwować różne dziwne barwne mieszańce.

Gęś

Wszystkie europejskie rasy gęsi domowej pochodzą od dzikiej Gęsi Gęgawy. Podobnie jak w przypadku kaczki udomowienia tego ptaka dokonano ponad 4 tys. lat temu. W Polsce wyhodowano kilka ras gęsi domowej (np. suwalska, garbonosa, podkarpacka, pomorska), ale obecnie do najczęściej hodowanych należy rasa biała kołudzka z Kołudy Wielkiej. Stanowi ona 90% pogłowia gęsi hodowanych w Polsce. W czasie wojny w Wietnamie Wietnamskie Siły Powietrze przetrzymywały nocą stada gęsi w pobliżu samolotów na lotniskach, gdyż są one doskonałymi strażnikami, wyczulonymi na wszelkie zagrożenia i robiącymi ogromny hałas w obliczu niebezpieczeństwa. Według legend właśnie dzięki tym zdolnością gęś trzymana w świątyni Jowisza przyczyniła się do uratowania Rzymu przed atakiem Gallów. Gęś była atrybut samego Marsa – boga wojny. Prawdopodobnie stąd wynikał ogromy szacunek Rzymian do tych ptaków. Nikt nie śmiał mówić o niej „głupia gęś”, bo to nie prawda. Ptaki te należą do jednych z najinteligentniejszych przedstawicieli pierzastego świata. W wierzeniach ludowych uznawana była za symbol gadatliwości i opiekuńczości.

Owca

Gdyby nie owce świat byłby pełen niewyspanych ludzi, bo każdy przecież doskonale wie, że liczenie tych sympatycznych zwierzątek to jeden z najlepszych, najstarszych i najbezpieczniejszych (w przeciwieństwie do środków farmakologicznych) sposobów na zasypianie. Jej pochodzenie nie do końca jest jasne, ale najprawdopodobniej przodkiem owcy domowej był muflon, którego człowiek udomowił ok. 11–13 tys. lat temu w starożytnej Mezopotamii. Początkowo dostarczały one człowiekowi mięsa, skór i mleka. Dopiero jakieś 8 tyś. lat temu zaczęto hodować je na wełnę. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o najsłynniejszej owcy świat – Dolly. Było to pierwsze sklonowane zwierzę na świecie. Od tego czasu było ich setki: bydło domowe, konie, świnie, myszy, koty i psy, ale to właśnie Dolly pozostaje tą najbardziej znaną owcą, od której rozpoczęła się niezwykle ważna debata etyczna nad moralnością klonowania. Z owcami wiąże się określenie „czarna owca”, które w sposób negatywny charakteryzuje osobę wyróżniająca się spośród jakieś grupy (np. w rodzinie, pracy, szkole). Geneza tego zwrotu pochodzi z dawnych czasów, kiedy pasterze usuwali ze stada takie osobniki jako nieporządne, gdyż ich czarna wełna nie była tak cenna jak tych białych. Jest to jedno z najważniejszych zwierząt w chrześcijańskiej ikonografii – któż nie zna obrazka Jezusa pasterza prowadzącego owce. Na świecie hoduje się ponad 1,2 mld owiec, z czego ponad 500 mln w Azji, a kolejne 300 mln w Afryce.

Koza

To udomowiona ponad 10 tys. lat temu w południowo-wschodniej Azji i południowej Europie wersja dzikiej kozy. Dawniej zupełnie niesłusznie to łagodne i inteligentne zwierzę było uznawane za atrybut Szatana. W Polsce koza na trwale wpisała się w naszą kulturę pod postacią Koziołka Matołka, którego przygody należą do jednych z pierwszych historyjek obrazkowych dla dzieci. W wielu miejscach kozy uległy zdziczeniu (Australia, Nowa Zelandia), gdzie podobnie jak świnie mogą stanowić zagrożenie dla miejscowej flory. Światowe pogłowie kozy wynosi ponad 1 mld osobników. Najliczniejsze populacje kóz (porównywalne do liczby owiec) znajdują się w Chinach i Afryce.

Zwróćmy uwagę na świat obok nas. Tych wszystkich, z którymi dzielimy nasze gospodarstwo, a z którymi tak wiele nas łączy. W końcu zwierzęta też mają swoje życie – wypełnione pracą, przeciwnościami dnia codziennego, ale też najprawdziwszymi namiętnościami i pasją.

11. Bagna są dobre!

Jeszcze nie tak dawno, niemal wszędzie mogliśmy ugasić pragnienie. Każdy strumień, potok czy rzeka i każda studnia nadawała się do tego, aby się z niej napić. A kto dzisiaj by się na to odważył? Pozwolilibyśmy naszym dzieciom napić się wody ze śródpolnego strumienia, oczka wodnego, czy źródełka? Tak bardzo zatruliśmy nasze otoczenie (nawozy sztuczne, pestycydy, herbicydy), że za wodę musimy płacić – otrzymując wątpliwej jakości produkt w plastikowej butelce, którą za chwilę wyrzucimy, co jeszcze bardziej zanieczyści nasze środowisko. I tak zamyka się błędne koło.

Woda to życie!

Woda to życie! Brzmi banalnie. Ale to prawda. Dzięki wodzie wszystko się zaczęło. W wodzie narodziło się życie i do dziś, ponad 4 miliardy lat później, stanowi ona główny budulec wszystkich organizmów zamieszkujących planetę Ziemię. Nawet nasze ciała w 70% składają się z wody. Jej niewielka utrata z naszego organizmu, zaledwie 3%, powoduje uczucie zmęczenia, ból i zawroty głowy. Strata kolejnych 10% skazuje nas na śmierć.

 

Błękitna Planeta

Trzecia planeta od Słońca, czyli Ziemia, nasza Matka, znana jest nam również jako „Błękitna Planeta”. Skąd ta nazwa? Gdy popatrzymy na zdjęcia Ziemi z kosmosu, wszystko staje się jasne. To ze względu na wodę, która na niej dominuje. Głównie słona (98%), gdyż wody słodkie stanowią zaledwie 2,5% całkowitych zasobów, a tylko słodkie nadają się do picia. Co ważne, prawie 70% wody słodkiej uwięzione jest w lodzie i śniegu, a tylko 0,3%  to rzeki, bagna i jeziora. Mało, prawda? A wydawać by się mogło, że woda jest nieskończona i w naszej strefie geograficznej, a szczególnie w naszym kraju, wody nie brakuje. Ale czy aby na pewno? Czy nie jest to tylko złudzenie? Otóż jest! Zasoby wody pitnej naszego kraju stawiają nas na przedostatnim miejscu w Europie. Porównuje się je do zasobów… Egiptu! Dlatego dbajmy o wodę w każdej postaci.

Każde oczko wodne na polu lub łące, struga płynąca na skraju wsi, bagno na pobliskim nieużytku, a nawet okresowo wysychająca kałuża po deszczu w koleinie ciągnika są na wagę złota. Dlaczego? Woda jest naszą integralną częścią! Mamy ją w każdej komórce naszego ciała. Nie jest nam jednak dana raz na zawsze. Codziennie musimy ją uzupełniać. Możemy przeżyć bez jedzenia, podobno nawet czterdzieści dni, ale bez wody nie wytrzymamy dłużej niż tydzień. Czy to wszystko to za mało, aby zacząć o nią dbać?

Susze

Jaką wartość stanowi woda dla rolnika? Przecież, gdy pada to nie da się „normalnie” żyć. Podwórko całe w błocie, koła ciągników grzęzną na polnych drogach, trzeba opóźniać żniwa i koszenia łąk. Z drugiej strony, gdy wody zaczyna brakować, rolnicy mają prawdziwe zmartwienie. Susza. Ten problem dał się nam we znaki zwłaszcza w ostatnich latach. Coraz częściej w naszym kraju pojawiają się okresy suszy. A jest to niezwykle istotne zagrożenie dla naszych upraw i biologicznego życia w ogóle. Dlatego od wielu lat na zlecenie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi funkcjonuje System Monitoringu Suszy Rolniczej. Na stronie internetowej tego przedsięwzięcia można na bieżąco podglądać, jak w danej chwili kształtują się zasoby wodne gleb rolniczych na terenie naszego kraju. Jednak woda jest ważna nie tylko dla roślin uprawianych przez rolników, aby wyrosły i dojrzały dając obfity plon. Pełni ona także inne niezwykle ważne role dla całego ekosystemu, który nas otacza (w tym pól i łąk). Liczy się nie sama woda, lecz sposób jej zmagazynowania.

Bagna są dobre!

Bagna, zwłaszcza torfowiska, pochłaniają 250 milionów ton dwutlenku węgla rocznie! Z kolei osuszone i zdegradowane torfowiska są prawdziwą bombą zegarową – emitują równowartość 7,5% rocznej polskiej emisji dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych. Daje nam to niechlubne 10 miejsce wśród największych emiterów tego gazu cieplarnianego na świecie. Tę „pracę” torfowisk da się przeliczyć na konkretne pieniądze. Dlatego zostały włączone do rynku handlu emisjami. W związku z tym warto przywracać ich pierwotne funkcje, bo jak widać, generuje to konkretne koszty lub oszczędności. Jaki płynie z tego morał? Nie kopmy rowów osuszających nasze łąki. Zamiast nakręcać spiralę zmian klimatu, lepiej go wspierajmy. Warto zapamiętać: Bagna są dobre!

Od lat w tracie dyskusji nad nowymi programami rolnośrodowiskowo-klimatycznymi pojawia się sugestia, aby stworzyć pakiet tzw. retencyjny. Jak ważne jest magazynowanie wody na trudne czasy, chyba nikomu nie trzeba przypominać. Ten temat już został omówiony powyżej. Co stoi zatem na przeszkodzie, aby zacząć ją gromadzić na naszych gruntach? Zamiast osuszać łąki, żeby je skosić i dostać dopłaty na tzw. „ptaszki”, bo inaczej czekają nas sankcje (sic!), może lepiej byłoby te same zalane łąki zostawić w spokoju, pod wodą. Dlaczego woda w zbiorniku retencyjnym, wybudowanym na pobliskiej rzece ma być lepsza niż ta na podmokłej łące, szczególnie, biorąc pod uwagę, że zbiornik ten mógł zaburzyć naturalny bieg rzeki i zniszczyć tarliska wielu ryb. Łąka to nie tylko woda, ale cała różnorodność biologiczna, którą w sobie mieści, z ptakami, owadami, ślimakami, płazami i kto wie czym jeszcze! Wybudowanie i utrzymanie sztucznego zbiornika to ogromne koszty, często sięgające kilku, a nawet kilkunastu milionów złotych. To dlatego koszt retencjonowania 1m3 wody w takich akwenach wynosi od 15 do 40 zł, a w naturze to tylko 2 do 5 zł. Nie trzeba być wybitnym matematykiem, aby dostrzec, że to się opłaca. Jaki zatem sens ma dalsza budowa wielkich zapór wodnych, choćby projektowanych 7 stopni na Wiśle (tzw. Kaskada dolnej Wisły). Jak można się domyślić, jest to ekonomiczne samobójstwo. A co gdyby te fundusze przeznaczyć właśnie na rolnicze dopłaty za retencjonowanie wody na prywatnych działkach? Nie tylko ludzie byliby zadowoleni, ale i natura. Jak na razie urzędnicy nie mogą dopuścić myśli, że rolnicy mogliby otrzymywać pieniądze za „nic nierobienie”! Tylko że grunty te wykonują konkretną, wymierną i mierzalną „pracę”! Może ktoś kiedyś to zauważy i doceni. Nich pierwszymi będą rolnicy! Najlepiej zacząć od oczek na polach i łąkach. Zamiast „walczyć” z nimi i na siłę uproduktywnić lub zasypywać śmieciami, zaopiekujmy się nimi. Czas kształtować dobre nawyki. Może już niedługo takie elementy przyrodnicze będą w cenie. Niejedni będą wówczas nam zazdrościć oczka czy bagienka na polu lub łące.

To się opłaca!

A co z rowami melioracyjnymi? Zamiast wyłącznie je pogłębiać zainwestujmy w zastawki, aby mądrze zarządzać wodą. Zatrzymywać, kiedy jej brakuje, spuszczać gdy jest jej za dużo. Proste, prawda? I tanie. Czasami można odnieść wrażenie, że wielu o tym zapomniało. Zaślepieni walką z wodą chcą się jej jak najszybciej pozbyć. Nie myślą o tym, że może kiedyś pojawić się susza (szybciej niż później). Przecież można wtedy liczyć na odszkodowanie, które gwarantuje Skarb Państwa, po co zatem się starać i zawczasu niwelować skutki suszy? Właśnie dlatego, że to się opłaca! Zamiast liczyć na państwo, liczmy na siebie, bo nic tak nie cieszy jak obfite zbiory zamiast marnej rekompensaty za utracony zysk. Tylko w latach 2005 i 2006 susze w Polsce spowodowały zmniejszenie lub utratę nawet do 60% plonów, a w przypadku trwałych użytków zielonych (TUZ) nawet do 100%! Dlatego sami już teraz starajmy się zadbać o największy skarb, którego pierwiastek od pradziejów nosimy w sobie – wodę.

10. Sąsiedzi z łąk i pól – zwierzęta krajobrazu rolniczego

Gdyby poprosić przeciętnego mieszkańca wsi o wymienienie zwierząt żyjących wokół jego domu, zapewne wskazałby ptaki. Jednak wieś to miejsce życia nie tylko tych pierzastych stworzeń, ale także innych zwierząt, małych i dużych, trochę bardziej szarych (lub brązowych), cichszych, bardziej skrytych, włochatych bez których krajobraz wsi nie byłby taki, jakim go znamy. Czy potrafimy sobie wyobrazić jesienne i zimowe pola bez gromadki saren albo wiosnę bez „boksujących się” szaraków? Oto kilka znanych i mniej znanych faktów z życia naszych mniejszych braci.   

 

Wilcza rodzina /Cezary Korkosz /

Dżdżownice

To małe stworzenie nie schodziło ostatnio z pierwszych stron gazet, a wszystko za sprawą odkrycia jego niesamowitych właściwości. I nie chodzi tu o zdolność przerabiania ogromnej ilości gleby i cząstek roślinnych na doskonały nawóz. Płyn wydzielany przez dżdżownice okazuje się skutecznym środkiem w leczeniu raka płuc! Od lat ludzie szukają skutecznego remedium na tę chorobę. Okazuje się, że mieliśmy je tuż pod stopami. A dżdżownic jest tam naprawdę sporo. Na naszych łąkach, polach, w ogrodach czy sadach żyje od 340 do 1250 kg dżdżownic na hektar. Co interesujące wśród dżdżownic nie ma podziału na samce i samice, gdyż wszystkie są obojnakami, czyli posiadają zarówno męskie, jak i żeńskie narządy rozrodcze. Potrafią żyć kilka, a nawet kilkanaście lat, zwykle jednak niewiele ponad rok. Wpływają na wyższe plony – w skrajnych przypadkach nawet o 800%! Redukują poziom metali ciężkich w glebie. Rozkładają opadłe jesienią liście, dlatego aby dżdżownice miały co jeść, warto zostawić część z nich na ziemi. W sadach rocznie spada ok. 2–3 ton listowia na hektar, które przechodzi przez przewód pokarmowy dżdżownic w ciągu zaledwie 3–4 miesięcy. Zwierzęta te są bardzo wrażliwe na niskie temperatury, dlatego zapadają w sen zimowy, który trwa 3–6 miesięcy. W Polsce odnotowano występowanie 35 gatunków, ale tylko dziesięć z nich jest częściej spotykanych.

 

Borsuk

Prawdziwy miłośnik dżdżownic. Te niewielkie zwierzęta stanowią od 50 do 70% diety borsuków. Ponieważ dżdżownice zapadają w sen zimowy, robią to także borsuki. Te małe stworzonka najbardziej aktywne są nocą – stąd borsuki najlepiej oglądać o tej porze. Właściwie całe ich życie kręci się wokół tych drobnych glebowych organizmów. Warunkują ich liczebność, zagęszczenie, wielkość terytorium, a także wpływają na sukces rozrodczy! Gdy nocą jest za zimno i dżdżownice stają się trudno dostępne – borsuki nie opuszczają swoich nor. Ale oprócz dżdżownic borsuki mają jeszcze jeden interesujący przysmak – ropuchy. Płazy te, przeważnie unikane przez inne drapieżniki, są przez jaźwce (to dawna nazwa borsuka) chętnie chwytane i pożerane… od brzucha. Technika ta pozwala na pozostawienie niesmacznej skóry i rozkoszowanie się smakowitym i pożywnym wnętrzem. Jako schronienie wykorzystują złożony system nor wykopanych najczęściej w jakimś niewielkim wzniesieniu. Te nory są jak domy przekazywane z dziada pradziada, służą kolejnym pokoleniom borsuków czasem nawet przez ponad 100 lat!

 

Ropuchy

To nie to samo co żaby! Są cięższe, bardziej masywne, przeważnie nie skaczą i są… trujące. Ropuchy posiadają gruczoły przyuszne, w których znajduje się silnie piekący jad o ostrym smaku. To jedyna broń służąca im do obrony przed drapieżnikami. Niestety, aby drapieżnik się z nią zapoznał i więcej nie próbował, w czasie swojego pierwszego spotkania z ropuchą musi jej spróbować. Zasiedlają bardziej suche obszary niż żaby, często tereny pozbawione wody, mogą występować nawet w starych budynkach (np. pod podłogą, w piwnicy). Wśród ludzi budzą zazwyczaj wstręt i obrzydzenie. Niesłusznie! Po bliższym przyjrzeniu okazuje się, że są to wyjątkowo piękne zwierzęta, a dla człowieka dodatkowo niosą nieocenioną pomoc w walce ze ślimakami, bo jako jedne z nielicznych uwielbiają te nagie, pozbawione muszel. To może być zmora w ogródku niejednego działkowca. Dlatego wśród ogłoszeń w magazynie „Ogrodnik Polski” z 1901 roku można było znaleźć wzmiankę, że ogrodnicy angielscy skupują ropuchy. Wszystko po to, aby wykorzystywać je do walki ze „śluzowatymi szkodnikami”. W Polsce występują 3 gatunki – ropucha szara, zielona i paskówka. Wszystkie są objęte ochrona gatunkową.

 

Żaby

Nie mają przyusznych gruczołów jadowych, są smuklejsze, szybsze i zwinniejsze niż ropuchy. Większość z nich jest silnie związana z wodą. W naszym kraju występuje 6 gatunków żab (jeziorkowa, moczarowa, wodna, śmieszka, trawna, dalmatyńska). Podobnie jak ropuchy składają skrzek, który w postaci galaretowatych drobnych kuleczek możemy spotkać wiosną w wielu płytkich zbiornikach wodnych. Również żaby, podobnie jak ropuchy, pomagają rolnikom w walce z ogrodowymi „szkodnikami”. Płazy, w tym żaby i ropuchy należą do najbardziej zagrożonych zwierząt na świecie, głównie w związku z zachodzącymi zmianami klimatu i zanieczyszczeniem środowiska (oddychają całą swoją skórą!). Z wielu miejsc w Europie zniknęły zupełnie. W Polsce też jest ich coraz niej. Nie zasypujemy niewielkich oczek na naszych polach, gdyż stanowią one ważne miejsce życia tych płazów. To prawda, czego uczylibyśmy się kiedyś, że bociany żywią się żabami. Dawniej tych płazów było znacznie więcej, wtedy bociany nie miały problemu z ich chwytaniem. Teraz te ptaki muszą przerzucać się na… dżdżownice, które stanowią czasami nawet ponad 70% ich diety!

 

Żab wodne gody /Mateusz Matysiak/

Sarna

Nagminnie klasyfikowana jako samica jelenia, co oczywiście nie jest zgodne z prawdą. To zwierzę raczej leśne niż polne, ale na skutek rozwoju rolnictwa i zwiększania się areału pól, niektóre sarny na stałe przeniosły się na pola. Ich terytoria są zadziwiająco małe, czasami poniżej jednego kilometra kwadratowego. Oznacza to, że sarny, które widujemy z okien naszych samochodów, stojące na polu, to stale te same osobniki, gdyż nie przemieszczają się na duże odległości. Ponieważ młode sarny w czasie zagrożenia nie uciekają, a kładą się i leżą nieruchomo w wysokiej roślinności, wiele ich ginie każdego roku w czasie prac polowych. Dlatego, żeby temu zapobiec, w niektórych krajach przed koszeniem wyszukuje się zwierzęta ukryte na polu za pomocą dronów z kamerą termowizyjną. Gody saren zaczynają się w lipcu, ale młode rodzą się dopiero na wiosnę. Jak to możliwe? U sarny występuje ciąża utajona, czyli zahamowanie rozwoju zarodka na prawie 5 miesięcy! Dawniej podejrzewano, że tylko sarny to potrafią i jeszcze kilka innych zwierząt. Najnowsze badania pokazują jednak, że cechę te posiadają wszystkie gatunki ssaków, łącznie z człowiekiem!

 

Kret

To chyba najgęściej pokryte włosiem zwierzę na świecie – 1 mm kwadratowy jego skóry zawiera ponad 200 włosków! Całego jego ciało jest tak skonstruowane, aby zapewnić doskonałe poruszanie się w podziemnych tunelach, które drąży za pomocą niezwykle silnych łap. A to potrafi, jak mało kto. Jeden kret w ciągu doby potrafi wykopać tunel o długości od 10 do 15 metrów. Jest wybitnym samotnikiem, a każde spotkanie z innym przedstawicielem swojego gatunku rodzi gwałtowny konflikt. To kolejny, po borsuku, wielki amator dżdżownic. Jesienią gromadzi ich setki w swojej spiżarni, gdyż nie zapada w sen zimowy. Dżdżownice są unieruchomione na skutek przecięcia (przegryzienia) zwojów nerwowych. Żywe, ale nie mogące się poruszać, stanowią doskonałe, zawsze świeże, zimowe „konfitury” dla zgłodniałego kreta. Wydaje się to przerażające, ale Natura nie zna współczucia. Liczy się tylko przetrwanie. A kret opanował je do perfekcji. Stanowi zmorę właścicieli łąk i ogródków. Trzeba jednak pamiętać, że jest to gatunek objęty częściową ochroną gatunkową.

 

Jeż

Kolce jeża to nic innego jak zmodyfikowane włosy, które służą jako element biernej obrony przed drapieżnikami. Praktycznie żadne zwierzę nie jest w stanie „dobrać” się do zwiniętego w kulkę „najeżonego” jeża. Wyjątek stanowi puchacz i borsuk, który za sprawą swoich ostrych i długich pazurów przewraca go na plecy i dobiera się do niego od strony brzucha (praktyka stosowana przy ropuchach zdaje egzamin także w tym przypadku). W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że jesienią jeże zbierają jabłka, przenosząc je na grzbiecie gromadzą zapasy na zimę. Nic bardziej błędnego; jeże to miłośnicy owadów, na które polują nocą w naszych ogródkach. Dzięki temu, podobnie jak wspomniane już ropuchy, niosą nieocenioną pomoc zmniejszając liczbę „szkodliwych” organizmów, które potrafią dotkliwie doświadczyć przydomowe warzywniaki. Największym zagrożeniem we współczesnym świecie dla tych sympatycznych zwierzątek są drogi, a właściwie pędzące po nich auta. W Polsce występują dwa gatunki jeża, które dzieli linia Wisły: jeż wschodni i zachodni. Oba zapadają w sen zimowy. Na kryjówkę często obierają sobie stertę liście. To kolejny powód, aby liści w całości nie usuwać, a już na pewno pod żadnym pozorem nie wolno ich palić!

 

Dziki

Zwierzęta te kojarzą się z lasami, ale rolnicy doskonale znają je również z pól. A to dlatego, że te niezwykle bystre zwierzęta potrafią sobie radzić doskonale w każdych warunkach. W związku z czym, jeśli na polach jest większa obfitość pokarmu, to dlaczego nie zamieszkać właśnie tam. Wysokotowarowe rolnictwo nastawione na uprawę monokultur sprzyja dzikowi. Dochodzą do tego coraz cieplejsze zimy, które właściwie jako jedyne regulowały do tej pory populację dzika. Dodatkowo zwiększony areał upraw kukurydzy, która jak wykazały badania, a właściwe występująca na niej pleśń, przyspiesza… rozwój płciowy młodych samic! Sprawia to, że jeszcze w tym samym roku potrafią one przystąpić do rozrodu. Człowiek odpowiada za zmiany klimatu, które powodują wzrost liczebności dzika i jednocześnie dostarcza mu wysokoenergetycznej karmy, która przyspiesza jego dojrzewanie. Konflikt murowany! Tylko czym zawinił w tym wszystkim dzik? Ostatnio jest ich jednak coraz mniej. Z wielu miejsc zniknął zupełnie, szczególnie na wschodzie kraju. Wszystko przez ASF – afrykański pomów świń. Ponownie, zawleczony do Europy za sprawą człowieka.

 

Zając szarak

Dawniej pospolicie widywany na polach i łąkach. Był nawet eksportowany do Włoch i Francji, gdzie wypuszczano go, aby zasilił tamtejsze ginące populacje (wypuszczano nawet 100 tys. szaraków rocznie!). Obecnie w Polsce jest coraz rzadszy. Powodów jest kilka, ale do najważniejszych należy intensyfikacja rolnictwa, zagrożenie ze strony lisa i liczne choroby. W kulturze uważany jest za symbol Świąt Wielkanocnych, wiosny, płodności i odradzającego się życia. Stanowi także symbol tchórzostwa, a to dlatego, że na każde zagrożenie reaguje ucieczką. A biega niczego sobie, bo nawet do 80 km na godzinę! Życie spędza na małym terytorium, na którym nie toleruje innych osobników swojego gatunku. Z zającami-sąsiadami pozostaje jednak w kontakcie słuchowym i węchowym. Nie kopie nor (to domena bliskich krewniaków szaraka – królików). Jest gatunkiem łownym.

 

Szaraki – parkoty /Mateusz Matysiak/

Lis

Nie ma takiej wsi, wokół której nie żyłyby lisy. To jedno z najpospolitszych zwierząt spotykanych na naszych polach. Wszystko to za sprawą szczepionek przeciwko wściekliźnie. Choroba ta dawniej regularnie dziesiątkowała populację lisów. Dzisiaj lisa można spotkać praktycznie wszędzie, w tym w centrach dużych miast. Ze względu na swój legendarny spryt znalazł się na liście 100 najbardziej inwazyjnych gatunków zwierząt na świecie! Żywi się właściwie wszystkim, co znajdzie na swojej drodze, od owoców, poprzez padlinę, jaja, pisklęta, myszy, po norniki i zające. Przez zdolność szybkiego przystosowywania się do zmieniających się warunków stał się symbolem przebiegłości, ale także tchórzostwa. Wzbudza skrajne emocje – uwielbienie ze względu na swój wygląd i nienawiść z powodu lisiej słabości do jaj i piskląt ptaków. Jednak lis największy apetyt ma na myszy i norniki, na które poluje z dużą wytrwałością. Tym samym, w latach ich obfitości, jest sprzymierzeńcem rolników. Ten przykład dobitnie pokazuje, że w Naturze nic nie jest czarne albo białe. Lis jest gatunkiem łownym.

 

Lis /Mateusz Matysiak/

To tylko kilka sylwetek naszych mniejszych braci, z którymi dzielimy wiejską przestrzeń. W rzeczywistości jest ich znacznie więcej: nietoperze, kuny, łasice, ryjówki to tylko nieliczne z nich. Pamiętajmy o nich, gdyż towarzyszą nam od wieków. Na dobre i na złe. I choć nasze relacje nie zawsze układały się poprawnie, zasługują na to, aby żyć wśród nas, bo stanowią nieodłączną część tradycji i kultury polskiej wsi.

 

Kuna /Cezary Korkosz/

Autor: Adam Zbyryt

9. Kwiat paproci, czyli rzecz o roślinach w ludowych tradycjach, legendach i wierzeniach

Rośliny od samego początku miały dla nas ogromne znaczenie. Wiedzę o ich właściwościach przekazywano z pokolenia na pokolenie. Rośliny nas żywiły, dawały dach nad głową, one nas ubierały, zdobiły, bywały lekarstwem, a czasem trucizną. A przede wszystkim miały czarodziejską moc. Były z nami od urodzenia do grobowej deski, uczestniczyły w narodzinach, weselach i pogrzebach.

Czarny bez. W jego korzeniach zamieszkiwał Bajstruk, zły duch, którego niepokojenie mogło przynieść powódź i pomór bydła. To właśnie w cieniu bzu czarownice wypowiadały swoje zaklęcia. Jednak umiejętnie oswojony służył gospodarzom. Zawieszony w stodole, chronił krowy przed złymi czarami i brakiem mleka. Niecierpliwe dziewczęta rzucały gałęzie czarnego bzu na strzechy szukając odpowiedzi, kiedy czeka je małżeństwo. Gdy gałęzie spadały na ziemię, nie wróżyło to szybkiego ślubu.

Brzoza. Drzewo szczęścia i miłości. W czasach niedostatku jej kora ratowała od głodu, a brzozowy sok pomagał na porost włosów.

Jarzębina. Drzewo grzeszne i drzewo miłości. Jej obfity plon zwiastował urodzaj pszenicy. Podobno to na niej powiesił się Judasz. Leczyła bóle zębów. Cuciła z senności przy wieczornej pracy niczym dzisiaj kawa.

Lipa. Święta dla Słowian. Nie wolno było jej ścinać, chroniła plony przed złymi duchami. Na jej pniu wieszano kapliczki i obrazy świętych. Była żywicielką pszczół. I jest do dziś.

Dąb szypułkowy. Jego owoce pomagały przetrwać głód. Napar z kory dębu służył jako barwnik. Bardzo trwały, więc chętnie z niego budowano. Z żołędzi wróżono. W medycynie ludowej stosowany na wiele dolegliwości.

Jesion. Drzewo otaczane kultem. Sadzono go wokół kościołów. Wierzono, że odstrasza węże. Liście jesionu chroniły domu przed wpełznięciem węży do środka. Chroniły też bydło przed ukoszeniami. Używano ich też do czarów, leczenia wścieklizny i reumatyzmu. Dotkniecie drewna jesionu ściętego późnym latem leczyło rany. Kora leczyła próchnicę. Palenie jesionu chroniło przed zarazą. Właściwości lecznicze kory porównywano z chininą.

Pokrzywa. Dawniej powszechna na naszych stołach. Robiono z niej również worki i odzież. Chroniła od strachów i widm. Podpalone stosy pokrzywy rozpędzały burzowe chmury. Okadzano nią domy, żeby ochronić je od piorunów. Garnki wyparzono naparem z pokrzywy, żeby uchronić mleko przed zepsuciem. Wspomagała wzrost kapusty. Leczyła niepłodność u ludzi i krów.

Bylica pospolita. Dym z bylicy miał przeganiać z chat diabła i złe duchy. Pies po jej zjedzeniu miał mieć zdolność rozpoznawania czarownic. Okadzany nią dom był bezpieczny od uderzeń piorunów. Bylicę również wieszano w chatach, żeby uchronić domowników od chorób. Bylica była też w stajniach i oborach, gdzie strzegła zwierzęta przed czarownicami. Panny tęskniące za małżeństwem rzucały bylicę na dach, co miało przyspieszyć zamążpójście. Żeby uchronić się przed bezpłodnością i nieszczęściami przepasano się gałązkami bylicy. W czasie żniw owijanie się bylicą w pasie chroniło przed bólem w krzyżu. Wianek z bylicy założony na głowę w dniu św. Jana Chrzciciela chronił przed bólem głowy. Roślina bywała dodawana do kąpieli, żeby wzmocnić ciało.

Ruta. Wierzono, że wyrosła z kropel krwi Chrystusa spadających na ziemię, gdy szedł na Golgotę. Wpleciona w wianek oznaczała gotowość dziewczyny do zamążpójścia. Wkładano ją zmarłym dzieciom do trumny, aby ich ciała się nie psuły. Służyła także na osłabienie popędu płciowego. Traktowana jako skuteczne antidotum na jad żmii. Usuwała pasożyty z organizmu. Była dawana krowom po ocieleniu, a także żeby ulżyć zwierzętom w wypadku bólu.

Dzika róża. Miłość. Jedna z najważniejszych roślin w kulturze polskiej i europejskiej. Wplatano ją do zielnych wianków, które wieszano w domu, żeby uchronić domowników przed nieszczęściami. Podawano ją krowom po wycieleniu lub na choroby. W celu wyhodowania odmian białej i czerwonej podlewano krzewy róży mlekiem lub krwią koguta.

Trzmielina. Jej zmiażdżone owoce wraz z orzechami laskowymi były stosowane do smarowania strupów, w celu przyspieszenia ich gojenia. Była też stosowana przez szewców do wyrobu kołków.

Paproć. Ważny składnik czarów, szczególnie tych miłosnych. Wierzono, że ten który odnajdzie jej kwiat o północy w wigilie św. Jana Chrzciciela zostanie obdarowany bogactwem. Jeśli dokona tego stara kobieta – stanie się wróżką. Jej kwiat miał być mały, ale błyszczeć jak gwiazda, jeszcze inni podawali, że był złoty albo czerwony.

Trzcina. Trzcina poświęcona w dniu Matki Boskiej Zielnej i ustawiona w oknie chroniła od piorunów. Poświęcona leczyła również bóle gardła. Kwiatostany przykładało się na oparzenia. Służyła do wyrobu palm wielkanocnych, krycia dachów, wyplatania koszyków, okładania murów i sufitów domostw.

Tatarak. Miał powstrzymywać pszczoły przed ucieczkami z ula. Zabezpieczał dom przed myszami. Mycie włosów wywarem z tataraku nadawało im piękna. Wtykany do łóżek chronił przed pchłami, a pomieszany z siekaną jedliną i piołunem służył do wypędzania robactwa z domostwa. Aby zabezpieczyć bydło przed czarami wtykało się go w szczeliny obory. Posiadał wszechstronne zastosowania lecznicze, zarówno u ludzi jak i u zwierząt.

Jałowiec – wchodził w skład palm wielkanocnych. Służył do walki z pchłami, muchami i innym robactwem w domach. Używany jako kadzidło na Trzech Króli. Okadzało się nim ludzi i bydło przeciwko czarom. Przyozdabiał figury karnawałowe – rogi turonia i głowę kobyłki. Wykorzystywano go do produkcji piwa. Jego obfity plon miał zwiastować ostrą zimę. Poświęcone gałązki dodane do złożonego w stogi zboża miały uchronić je przed myszami. Powszechnie stosowany w leczeniu chorób (bóle głowy, żołądka, oczyszczanie krwi, w ginekologii ludowej) i zwierząt (w czasie pomoru lub, aby krowy dawały więcej mleka).

Osika. Drzewo magiczne. Chroniła przed złymi duchami, czarownicami i strachami. Zmarłym podejrzanym o to, że są upiorami przebijano serce lub gardło osikowym kołkiem lub wkładano ich ciała do osikowej trumny. Bazie służyły jako barwnik do pisanek. Drewna używano do rozniecania ognia. Wierzono, że drżenie osikowych liści to kara za to, że w chwili śmierci Chrystusa wszystkie drzewa zamilkły tylko osika poruszała liśćmi. Osikowe krzyże powieszone w czterech rogach wsi miały chronić przed cholerą. Była używana jako środek na robactwo w mieszkaniu. W jej liściach kąpano dzieci, żeby nie trzęsła im się głowa.

Jemioła. Uznawana za roślinę świętą. Stosowana szeroko we wszelkich dolegliwościach kobiecych, np. przy zbyt silnej miesiączce (herbata z liści) oraz na poronienia (jagody). Stosowana w odczynianiu uroków magii. Wkładana do kołyski miała odpędzać strachy. Leczyła koklusz, kołtun i odmrożenia. Jej napar piło się na kaszel. Krowa uderzona trzy razy rózgą z jemioły, stawała się posłuszna. Chroniła świnie przed chorobami, a włożona w Boże Narodzenie do ula gwarantowała obfite zbiory miodu w kolejnym roku. Przystrajała weselny chleb i barwiła jaja wielkanocne.

Piołun. Symbol goryczy. Używano go do przystrajania zmarłych i trumien. Okadzano nim także domy zmarłych po wyprowadzeniu zwłok, żeby „nie było czuć trupa”. Liście piołunu pito w formie nalewki (absynt) lub palono, ze względu na wywoływanie lekkich zaburzeń psychodelicznych. Stosowano go także w celu odstraszenia moli. Wetknięty pod poduszkę miał działać usypiająco. Dodawano go do atramentu, aby chronić wówczas bardzo drogie książki przed myszami i owadami. Zabezpieczał ule przed pasożytami, a w pasiekach sadzono piołun w celu ochrony pszczół przed chorobami. Używany był również do barwienia tkanin (głównie na żółto, a z dodatkiem soli lub siarczanu żelazowego na oliwkowo i seledynowo).

Świerk. Jego wierzchołek był używany przez niektórych gospodarzy jako prymitywna brona. W czasie głodu jego młode szyszki i gałązki napełniały żołądki. Za to żywica, gdy się ją żuło, oczyszczała zęby. Z ułożenia szyszek na drzewie przepowiadano pogodę: gdy szyszki były skupione na szczycie, zima miała przyjść późno, a gdy na dole – wcześnie. Obfitość kwiatów przepowiadała urodzaj ziemniaków. Krowy bite gałązkami świerku traciły mleko. Ze świerku robiono trumny i ligawki – ludowy instrument dęty. To właśnie świerk ozdobiony jabłkami, piernikami i orzechami przystrajał domostwa w Boże Narodzenie i w czasie wesel.

Dziś wiele z tych wierzeń budzi uśmiech wobec prostolinijności naszych przodków. Jednak gdzieś tam w niektórych z nas może rodzić się niepewność, a nawet i nadzieja, że w tych wierzeniach jest ziarno prawdy. Bo czy świat nie nabiera koloru i uroczego czaru, gdy te codzienne paprocie, zwykły czarny bez czy podwórkowe lipy ożywają swym magicznym wdziękiem?

Opisy roślin opracowano na podstawie: Monika Kujawska, Łukasz Łuczaj, Joanna Sosnowska, Piotr Klepacki. 2016. Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych – Słownik Fischera. Polskie Towarzystwo Ludoznawcze.

 

Autor: Adam Zbyryt