Ptaki Polskie

8. Ekologiczne środki ochrony roślin

Domek dla owadów zawieszony w ogrodzie. Fot. Justyna Różańska

Czy coś takiego istnieje? Ekologicznego z natury, a nie tylko z etykiety? Określenie jest w powszechnym użyciu, ale wydaje się być nadużywane. Dzisiaj wszystko i każdy stara się być „eko” lub „bio”. Ile jest w tym prawdy? Często niewiele. Na tym polu jednak dość mocno wyróżnia się rolnictwo ekologiczne oraz ekologiczne środki ochrony roślin, gdyż przepisy regulujące stosowanie tego przymiotnika są w tych obszarach dobrze i szczegółowo sprecyzowane. Okazuje się, że są pestycydy i herbicydy, które rzeczywiście można określić mianem ekologicznych.

Przemysłowa produkcja żywności pochłania hektolitry „chemii”, która prędzej czy później trafia do nas samych – na nasze stoły, do naszych żołądków, płuc i krwioobiegów. Wcześniej trafiła już do „krwioobiegu” Ziemi – do wód podziemnych i powierzchniowych, które nawadniają nasze uprawy oraz gaszą pragnienie naszych zwierząt i nas samych. W całej Unii Europejskiej tylko w 2014 roku sprzedano ok. 400 tys. ton pestycydów. Największymi odbiorcami byli: Hiszpania (20%), Francja (19%), Włochy (16%), Niemcy (12%) i Polska (6%). Nasz kraj przodował w ilości zakupionych insektycydów i środków regulujących wzrost i rozwój roślin (1,5 tys. ton). W zeszłym roku zakupiono w Polsce łącznie ok. 23 tys. ton środków ochrony roślin. To 4,6 tys. przyczep rolniczych o ładowności 5 ton. Największe ich zużycie dotyczy upraw sadowniczych.

Czy „chemia” ta, zwłaszcza środki ochrony roślin, stanowią zagrożenie dla człowieka? Do tej pory poznaliśmy wiele „cudownych” środków chemicznych, które miały służyć rolnikom i szybko podnieść produkcję rolną. Przy tym miały być całkowicie bezpieczne dla ludzi i przyrody. Sztandarowym przykładem jest DDT – środek do walki ze „szkodnikami”, który miał zrewolucjonizować rolnictwo; w Polsce powszechnie znany pod nazwą Azotex. Dumny przykład postępu i rozwoju. Największe spustoszenie czynił wśród drapieżników, które zamykają łańcuch pokarmowy – doprowadził m.in. do masowego wymierania Sokołów Wędrownych, znanych jako najszybsze stworzenia na Ziemi oraz bałtyckich Fok Szarych. Choć upłynęło ponad 40 lat od oficjalnego wycofania DDT ze sprzedaży (w Polsce zakaz wprowadzono w 1976 roku), to związek ten jest nadal obecny w naszym otoczeniu. Wykrywany jest na przykład w mleku… karmiących kobiet! W USA sześciokrotnie przekracza dopuszczalne normy. Ale to nic w porównaniu z Australią, gdzie normy są przekraczane trzydziestokrotnie. Jego związki nie ulegają biodegradacji, co oznacza, że krążą w środowisku bezustannie. Ostatnio wykryto go nawet we krwi antarktycznych pingwinów.


Młoda Pliszka Siwa. Ptaki to nasi sprzymierzeńcy w trosce o nasze uprawy. Fot. Paweł Sidło

Następnie wielkie nadzieje pokładano w Roundup-ie. Herbicyd ten, podobnie jak DDT, również miał być całkowicie bezpieczny dla środowiska i… dla ludzi. (Już to gdzieś słyszeliście?!) Rzeczywistość ponownie okazała się brutalna. Roundup zwiera m.in. wysoce toksyczny glifosat, który u ludzi powoduje zaburzenia hormonalne, uszkodzenia DNA, zaburzenia rozwojowe płodów oraz raka. Aby zwrócić uwagę opinii publicznej i w celu wszczęcia debaty mającej zakazać stosowanie tego związku, w połowie 2015 roku grupa 48 europarlamentarzystów przebadała się na obecność glifosatu w moczu. Jego średnie stężenie wyniosło 1,7 mikrogramów na litr, czyli 17 razy więcej niż maksymalne dopuszczalne stężenie tej substancji w wodzie pitnej (0,1 mikrograma na litr). Takie samo badanie na próbie ok. 2000 ochotników wykazało, że jego stężenie było od 5 do 42 razy większe niż dopuszczalne stężenie w wodzie pitnej w Europie. To pewne – wszyscy obywatele Unii, również Ty Drogi Czytelniku, są zanieczyszczeni glifosatem!

Po latach ryzykownych doświadczeń wybór wydaje się prosty: rozwój zrównoważonego rolnictwa ekologicznego – przyjaznego ludziom oraz uprawianej ziemi. Czy jest to możliwe? Jak sobie „radzić” ze szkodnikami na naszych polach i w ogrodach? Przecież owady i chwasty, które utrudniają nam produkcję żywności były i będą korzystały z naszych upraw (choćby plagi szarańczy znane od czasów biblijnych). Rzeczywiście, chyba nie sposób całkowicie odstawić całą „chemię”, nawet w gospodarstwach ekologicznych. Ale istnieje wiele rozwiązań pozwalających w znaczy stopniu ją zredukować. Poza tym nie każda „chemia”, jak się okazuje, musi być szkodliwa.

Mazurek przy budce lęgowej zawieszonej w ogrodzie. Fot. Paweł Sidło

Oto kilka rad, co możemy zrobić, aby uniknąć jej nadmiernego stosowania:

  1. Podstawowym instrumentem ograniczania zachwaszczenia powinien być właściwie zaplanowany płodozmian, co uchroni plony przed nadmiernym rozwojem chwastów. Wiedzieli o tym już nasi przodkowie, bo system ten stosowano z powodzeniem już ponad 1000 lat temu. (Czyżbyśmy po raz kolejny zapomnieli o naszym dziedzictwie?) Pozwoli to także na ograniczenie stosowania pestycydów, bo to niejednokrotnie jedyna metoda walki ze szkodliwymi chorobami.   
  2. Zamiast stosować kosztowne herbicydy (czasami tak kontrowersyjne jak Roundup) lepiej przeprowadzić odchwaszczanie mechanicznie, przy użyciu bron, obsypników, pielników, a w ogrodnictwie, za pomocą narzędzi ręcznych.
  1. W przypadku walki ze szkodliwymi przędziorkami w naszych sadach, aby ograniczyć stosowanie oprysków można zakupić specjalne filcowe paski z dobroczynkami, które umieszcza się po 2–3 na każdym drzewie. Cena 50 takich pasków z pomocnymi roztoczami to około 100 zł. I już za rok można zrezygnować ze znacznie droższych pestycydów. Każda samica dobroczynka zjada średnio około 8 dorosłych „szkodliwych” przędziorków dziennie, co daje średnio 550 osobników przez całe życie. Pomoc warta każdej wydanej złotówki!
  1. Warto zakładać ogrody przyjazne ptakom i owadom, wywieszać budki lęgowe, karmniki, domki dla owadów. To wzmocni tzw. opór środowiska wobec „szkodliwych” organizmów, dzięki czemu nie będą mogły się nadmiernie rozmnażać. Nie od dziś wiadomo, że pola, łąki i sady pełne ptaków są zdrowsze, rzadziej atakowane przez choroby i szkodniki. W takich ogrodach nawet stonka ziemniaczana ma swojego amatora – Bażanta, który jako jeden z nielicznych ptaków chętnie się nią pożywia. Włochate gąsienice z przyjemnością zjadają natomiast Kukułki.
  1. Sojusznikami w walce ze szkodnikami mogą być mikroorganizmy (bakterie, wirusy i grzyby).
  1. Rozwiązaniem są również środki ochrony roślin oparte na naturalnych substancjach. W USA ponad 2/3 składników aktywnych w nowych pestycydach zatwierdzonych w ostatnich latach przez tamtejszy rząd do powszechnego użytku pochodzi z naturalnych substancji produkowanych przez rośliny lub zwierzęta. Tworzone są nowe składniki aktywne oparte na obserwacji wpływu naturalnych substancji oraz pestycydów pochodzenia naturalnego. Obecnie w gospodarstwach ekologicznych dopuszcza się stosowanie wielu naturalnych pestycydów. Należą do nich m.in.:

– azadirachtina uzyskiwana z miodli indyjskiej (Azadirachta indica) – środek owadobójczy,
  doskonały do zwalczania gąsienic bielinka kapustnika,

– wosk pszczeli – maść ogrodnicza, służąca do zabezpieczania ran drzew i krzewów,

– żelatyna – środek owadobójczy,

– zhydrolizowane białko – środek wabiący,

– lecytyna – środek grzybobójczy,

– pyretrum otrzymywane ze złocienia dalmatyńskiego (Chrysanthemum cineraria folium) – insektycyd,

– quassia otrzymany z Quassia amara – środek owadobójczy i odstraszający owady,

– rotenon otrzymany z Derris spp. i Lonchocarpus spp. i Terphrosia spp. – środek owadobójczy,

– sól potasowa kwasu tłuszczowego (szare mydło) – środek owadobójczy,

– olej parafinowy – środek owadobójczy i roztoczobójczy,

– piasek kwarcowy – środek odstraszający,

– siarka – środek grzybobójczy, roztoczobójczy, odstraszający,

– wodorowęglan potasu – środek grzybobójczy,

– nadmanganian potasu – środek grzybobójczy i bakteriobójczy; tylko w przypadku drzew owocowych, oliwnych i winorośli,

– siarczan wapnia (wielosiarczek wapnia) – środek grzybobójczy, owadobójczy i roztoczobójczy,

– miedź w formie wodorotlenku miedzi, tlenochlorku miedzi, (trójzasadowy) siarczanu miedzi, tlenku miedzi, oktanianu miedzi
  – środek grzybobójczy; maksymalnie do 6 kg na hektar rocznie.

Przysmakiem bażantów jest stonka ziemniaczana. Fot. Cezary Korkosz


Pełen wykaz środków dopuszczonych do stosowania w rolnictwie ekologicznym zawiera złącznik II ROZPORZĄDZENIA KOMISJI (WE) nr 889/2008.

Jak widać istnieje wiele alternatyw dla tradycyjnej „chemii” powszechnie stosowanej w rolnictwie. Można produkować żywność zdrowszą w sposób przyjazny Przyrodzie. Trudno przekonać do takiego wyboru osoby prowadzące przemysłową produkcję roślin, ale może chociaż w swoich przydomowych ogródkach znajdą oni miejsce na zastosowanie któregoś z wymienionych środków. Na pewno wyjdzie to na zdrowie im i ich rodzinom. Może część z nich rozwinie poboczną działalność opartą na rolnictwie ekologicznym. Na początku na pewno będzie ciężej niż w przypadku dotychczasowej działalności, gdzie wszystko „załatwiały” za nas środki ochrony roślin. Ale z czasem może nauczymy się doceniać naturalne procesy chroniące nasze uprawy. W końcu nawet jeśli plonów z hektara jest mniej, ich wartość jest wyższa. Produkty tego typu są coraz bardziej pożądane nawet pomimo tego, że ich cena bywa wyższa ze względu na bardziej wymagającą produkcję. Rolnictwo ekologiczne rozwija się w ogromnym tempie – notowany jest wzrost sprzedaży o 10–15% rocznie. Tylko w latach 2004–2011 liczba tego typu gospodarstw wzrosła sześciokrotnie. W Polsce stanowią one ok. 4% ogółu użytków rolnych w kraju i wciąż rosną. Rynek polskiej żywności ekologicznej szacowany jest na 400–500 mln zł.

Większość gospodarstw ekologicznych znajduje się we wschodniej Polsce na terenach o trudnych warunkach gospodarowania. Wydawać by się mogło zatem, że są one niejako wymuszone przez naturalne warunki i stanowią coś gorszego niż wysoko rozwinięte rolnictwo towarowe. Nic bardziej błędnego! Ekstensyfikacja produkcji jest wyznacznikiem postępu, lepszego zrozumienia przyszłego rynku i potrzeb ludzi. To właśnie w tym kierunku powinno zwrócić się rolnictwo.

 

Autor: Adam Zbyryt

7. Co daje nam Ziemia, czyli krótko o usługach ekosystemowych

Usługi ekosystemowe, to bardzo modne słowo ostatnimi czasy, słyszymy je w telewizji, radiu, czy widzimy w gazetach. Ale co ono oznacza, czy jest jakaś prosta definicja, która je wyjaśnia? Z czym się to „je”, kogo dotyczy? Czy ja mam coś z tym wspólnego?

W najprostszy sposób usługi ekosystemowe można zdefiniować jako wszystkie korzyści, jakie czerpiemy z Przyrody i naturalnego środowiska. Duże tego, prawda, bo właściwe wszystko, co nas otacza i nam służy. Chociażby czyste powietrze, którym oddychamy. Na razie wydawałoby się całkowicie bezpłatne. Ale czy w świetle tego, co się z nim dzieje, w związku z wszechobecnym smogiem, który odbiera w Polsce rocznie więcej istnień ludzkich (45 tys.!) niż wypadki drogowe (ok. 3 tys.), będziemy kiedyś musieli za nie płacić? Już płacimy! Bo jak można nazwać wyjazd do lasu, w góry, nad morze, aby pooddychać świeżym powietrzem? Każdy taki wyjazd można sobie bardzo łatwo skalkulować, np. obliczając paliwo, które zużyliśmy, aby tam dojechać, noclegi, za które zapłaciliśmy, pamiątki, które kupiliśmy itd.? Wszystko po to, aby pooddychać „świeżym” powietrzem. W wielu przypadkach robi się z tego całkiem pokaźna suma. Jak chociażby jesienny dwutygodniowy atak smogu w 2015 roku w 5 największych miastach w Polsce – hospitalizacja osób z problemami oddechowymi wynikłymi z tego zdarzenia kosztowała służbę zdrowia (a więc nas, podatników) łącznie 2,3 mln zł!

To dlatego naukowcy w ostatnim czasie zaczęli badać usługi ekosystemowe. Mierzą, jakiego rodzaju korzyści zapewniają ludziom różnego rodzaju ekosystemy (np. pola, łąki, lasy, bagna, jeziora, rzeki), szacują ich wartość oraz to, ile możemy na nich zarobić. Nawet jeśli nie zawsze oznacza to „spieniężenie” tych usług i korzyści. Można to sobie wyobrazić, jak środki zdeponowane na specjalnym koncie w banku zwanym Przyrodą, do którego dostęp ma każdy z nas, bez względu na płeć, wiek, czy status społeczny. Okazuje się, że im lepiej zachowane są nasze ekosystemy, im zdrowsze, czystsze i bardziej różnorodne, tym jesteśmy bogatsi! Zrozumienie i prawidłowa ocena tych korzyści to obecnie jedno z najważniejszych wyzwań stojących nie tylko przed naukowcami, ale także przed rządami państw.

Do krajobrazów (ekosystemów), które oferują nam najwięcej cennych usług, należą bagna i różnego typu mokradła. Jedną z najważniejszych usług, jakie zapewniają, jest retencja wody – a tym samym ochrona przed powodziami albo suszami. Bagna, to zbiorniki retencyjne, których nie trzeba obsługiwać. Czy to się opłaca? Bardzo! Koszt retencjonowania 1m3 wody w naturze wynosi 2–5 zł, a w sztucznych, to znaczy budowanych przez nas zbiornikach retencyjnych, 15–40 zł. Jaki zatem sens ma dalsza budowa wielkich zapór wodnych w naszym kraju, choćby projektowanych 7 stopni na Wiśle (tzw. Kaskada dolnej Wisły)? Jak można się domyślić, jest to ekonomiczne samobójstwo. Bez wątpienia znacznie lepiej sprawdzą się zastawki na małych ciekach czy w lasach. Ich koszt to setki, a nie miliony złotych. Podobną rolę pełnią oczka wodne na naszych polach. Nie zasypujmy ich! To nasze bogactwo.

Bagna, zwłaszcza torfowiska, ale tylko te nienaruszone ręką człowieka, pochłaniają też 250 milionów ton rocznie dwutlenku węgla! Z kolei osuszone i zdegradowane torfowiska są prawdziwą bombą zegarową – emitują równoważność 7,5% rocznej polskiej emisji dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych. Daje nam to niechlubne 10 miejsce wśród największych emiterów tego gazu cieplarnianego na świecie. Wiedza ta i konkretne dane pozwalają na włączenie torfowisk do rynku handlu emisjami. W związku z tym warto przywracać ich pierwotne funkcje, bo jak widać, generuje to konkretne koszty lub oszczędności. Jaki płynie z tego morał? Nie kopmy rowów osuszających nasze łąki. Szczególnie, że ostatnie lata pokazały, że zaczynają nam dokuczać coraz większe susze i deficyt wody w gruncie. Zamiast nakręcać spiralę zmian klimatu, lepiej go wspierajmy. Warto zapamiętać: Bagna są dobre!

 

Czy z obserwowania ptaków można żyć? Okazuje się, że tak, a hobby to może stanowić poważną gałąź gospodarki. To także usługa ekosystemu, w którym one występują. Tylko w USA turystyka przyrodnicza i przede wszystkim obserwowanie ptaków (birdwatching) przynosi rocznie 32 miliardy dolarów obrotu i generuje ponad 800 tysięcy miejsc pracy! W Ameryce, jako „ptasiarze” deklaruje się 40 milionów ludzi! W Anglii – kilka milionów. W Polsce daleko jeszcze do takich liczb, ale branża ta rozwija się bardzo dynamicznie. Tutaj warto wspomnieć o naszej Puszczy Białowieskiej. Wielu czytelników spogląda na nią jak na magazyn drewna, a ograniczenie jej użytkowania jako realną stratę dla osób zatrudnionych w przemyśle drzewnym. Kto ich uprzywilejował? Kto zdaje sobie sprawę, jak wiele firm turystycznych działa na terenie Puszczy Białowieskiej, firm oferujących turystom kontakt z dziką przyrodą, unikatowymi na skalę światową gatunkami grzybów, roślin i zwierząt? Są z nimi związane tysiące osób: przewodnicy, kierowcy, właściciele agroturystyk, restauracji i inni, którzy z tego, że las ten wygląda właśnie tak, a nie inaczej, czyli „nieuporządkowany”, „zapuszczony”, „zamierający”, „niezadbany”, tętniący pierwotnym życiem, czerpią wymierne korzyści! Proszę wejść na chwilę w skórę tej drugiej strony, której w mediach nie usłyszymy, a nawet jeśli, to wyłącznie z etykietą „pseudoekologów”. To także branża warta miliony złotych!

To, jak rentowne mogą być usługi ekosystemowe, pokazuje przykład szkockiej wyspy Mull. W latach siedemdziesiątych rozpoczęto na niej projekt reintrodukcji (ponownego wsiedlenia) Bielików (potężnych ptaków drapieżnych, które prawdopodobnie znajdują się w naszym godle narodowym), które wcześniej zostały tam wytępione. Projekt okazał się sukcesem i dziś gnieździ się w całej Szkocji ponad 100 par tego gatunku. Bieliki stały się ogromną atrakcją turystyczną przynoszącą mieszkańcom wyspy 5 mln funtów rocznie i zapewniają 110 miejsc pracy! W całej Szkocji turystyka przyrodnicza przynosi roczne obroty na poziomie 65 mln funtów i gwarantuje ponad 2700 etatów (więcej niż dzisiaj Stocznia Gdańska). Dlaczego my mielibyśmy być gorsi? Uczmy się od najlepszych!

 

 

W Polsce gatunkiem, któremu bardzo wiele zawdzięczmy jest oczywiście Bocian Biały. Kiedyś „zaopatrywał” w pióra słynną na całą Europę husarię! Przede wszystkim jednak trzymał w ryzach populacje norników, myszy i innych amatorów chłopskich upraw i plonów. Poczciwy Bociek od wieków zajmował silne miejsce w naszej kulturze będąc bohaterem wielu przysłów, wierzeń, przesądów, książek, wierszy, herbów, reklam, znaków firmowych. Sama tylko firma „Atlas” jest w posiadaniu 1400 Bocianów wykonanych z plastiku (ich wartość można oczywiście ławo wycenić). Kamery internetowe nadające obraz z gniazd Bociana Białego notują największą oglądalność wśród wszystkich kamer ze zwierzętami – są odwiedzane 20–40 tys. razy na dobę! Ktoś musiał je zamontować. Przekaz też kosztuje, oglądanie także (trzeba mieć dostęp do Internetu). Biznes się kręci. Każdy ma z tego coś dla siebie. Jedni przeżycia estetyczne i bliższy kontakt z przyrodą, inni realny zarobek. Czy jest w tym coś złego? Nie! To są właśnie usługi ekosystemowe. Czas z nich korzystać i je szanować. Bociany przyciągają też rzesze turystów do bocianich wiosek – takich jak Żywkowo i Kłopot. Tamtejsi mieszkańcy, a szczególnie drobny biznes na pewno nie mają nic przeciwko ani ptakom, ani gościom.

Może teraz bardziej prozaiczny przykład. Wartość miodu łatwo wycenić. Słoik o pojemności 1 litra kosztuje ok. 35 złotych. Ale jak wycenić wartość zapylaczy i ich pracy, bez której tego miodu by nie było? Zresztą, nie tylko miodu, ale także wielu warzyw i owoców na naszych stołach. Szacuje się, że 35% upraw i 87 głównych roślin uprawnych jest zapylanych przez pszczoły, trzmiele i ich kuzynów. Bez ich usług umarlibyśmy z głodu. Cena rodziny trzmieli do „obsługi” ok. 25 arów ogrodu kosztuje 120–160 złotych. Łatwo sobie wyliczyć, jaki to koszt, kiedy koś posiada hektary upraw wymagających pracy zapylaczy. Dopiero kiedy musimy zapłacić za zapylanie, zaczynamy uświadamiać sobie wartość usług, jakie zapewniają nam zapylacze w naszym środowisku. Ale miodu nie byłoby bez roślin. Często tych dzikich, porastających nasze miedze, nieużytki, łąki, ogrody. Ich wartość też można wycenić. Wszystko jest ze sobą powiązane. Pamiętajmy o tym przed zaoraniem kolejnej miedzy czy spryskaniem herbicydami „niepotrzebnych chwastów”.

Albo inny przykład. Jeszcze nie tak dawno, niemal wszędzie mogliśmy ugasić pragnienie. Każdy strumień, potok czy rzeka i każda studnia nadawała się do tego, aby się z niej napić. A kto by się dzisiaj na to odważył? Pozwolilibyśmy naszym dzieciom napić się wody ze śródpolnego strumienia? Tak bardzo zatruliśmy nasze otoczenie, że za wodę musimy płacić – otrzymując wątpliwej jakości produkt w plastikowej butelce, którą za chwilę wyrzucimy, co jeszcze bardziej zanieczyści nasze środowisko. I tak zamyka się kolejne koło.

To tylko kilka przykładów, jak działają usługi ekosystemowe. Tymczasem ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, czerpią z Przyrody wszystko, co jest im niezbędne do życia. Oprócz zasobów, które stosunkowo łatwo zmierzyć lub zważyć, takich jak ziemia orna lub woda do picia, potrzebujemy też innych funkcji, które zapewniają nam powietrze do oddychania, regulują i stabilizują klimat, chronią nasze pola przed erozją, dostarczają miejsc do odpoczynku i rekreacji itd. Lista usług, jakie świadczy nam Przyroda dosłownie nie ma końca! Zwykle o tych „ekousługach” nie myślimy. Przyjmujemy je za pewne i oczywiste. Uważamy, że skoro są za darmo, to są nic nie warte i nie musimy się z nimi liczyć. „Budzimy się” dopiero, gdy zabraknie nam czystej wody do picia, oddychamy zatrutym powietrzem, albo toniemy w śmieciach – a i to tylko na krótko…

Autor: Adam Zbyryt

Zapraszamy do udziału w konkursie na najbardziej bioróżnorodne/przyjazne przyrodzie gospodarstwo rolne. Do wygrania atrakcyjne nagrody! Więcej szczegółów na stronie Kampanii „Bukiet z pól” www.bukietzpol.pl w zakładce Aktualności.

Zapraszamy na nasze strony:

www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie

Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.

 

 

6. Polska wieś wczoraj i dziś – synonim uwstecznienia czy odpowiedzialności?

 

Czy krajobraz rolniczy w Polsce się zmienił w trakcie ostatnich dwóch dekad? Czy my się zmieniliśmy? A nawet jeśli, to czy ktoś to zauważył? Zamianę małych, różnorodnie uprawianych pól na wielohektarowe monokultury, obecność coraz większych maszyn, zniknięcie z łąk stad krów. Rzeczywiście, jeszcze niedawno, choć wydaje się, że było to dziesiątki lat temu, wiele rzeczy wyglądało całkiem inaczej. Dymówki (jaskółki) mogły bez problemu gnieździć się w naszych oborach, łąki, podobnie jak przydomowe ogrody, pokrywały kobierce pełne kwiatów, kolorowych motyli, pszczół i trzmieli, sady obsadzone były starymi drzewami, gdzie do owoców można było dostać się dwiema drogami – wspinając się na drzewa po pniu lub z drabiny albo prosto z ziemi, jeśli jakiś owoc miał akurat kaprys, aby spaść na ziemię. Dzisiaj takie widoki to rzadkość. Niektórzy podróżują setki kilometrów, aby odnaleźć te obrazy z dzieciństwa, ale coraz trudniej je spotkać.

Według danych ONZ w 2008 roku po raz pierwszy w historii w miastach na całym świecie mieszkało więcej ludzi niż na terenach wiejskich. To dlaczego w Polsce jest dokładnie odwrotnie? Więcej ludzi w ostatnim czasie migruje z miasta na wieś niż w drugą stronę. Dotyczy to szczególnie okolic większych aglomeracji w kraju. Otaczające je wsie stały się ich sypialniami. Dlatego, mimo że w wielu regionach coraz więcej ludzi mieszka na terenach wiejskich, nie są oni w żaden sposób związani z rolnictwem. Coraz częściej wsie zaczynają wyglądać i zachowywać się jak miasta. Kostka brukowa na podjazdach i chodnikach, wycięte drzewa wzdłuż dróg, większe i większe domy, bardziej kojarzące się z willowymi miejskimi osiedlami niż wiejskimi chatkami. A wokół zielone pustynie – wystrzyżone trawniki obsadzone tujami. To nie jest obraz polskiej wsi, tej pięknej, przaśnej, wielobarwnej, osadzonej głęboko w tradycji. W innych miejscach, położonych z dala od dużych aglomeracji ludzi ubywa. Pozostają osoby w podeszłym wieku, które nie mając siły do pracy porzucają gospodarowanie.

Wiele gatunków roślin i zwierząt, na przestrzeni setek, a nawet tysięcy lat, rozwinęło swoje populacje w związku z ekstensywnym gospodarowaniem ziemią przez człowieka. Sezonowa praca, przekazywana z dziada pradziada, z ojca na syna, utrzymywała równowagę w przyrodzie, zapewniając jedzenie człowiekowi i doskonałe warunki do życia dzikim zwierzętom i roślinom. Postępująca od XX wieku intensyfikacja produkcji na wsi, objawiająca się specjalizacją rolników w hodowli zwierząt lub produkcji roślin oraz wzrost wydajności hodowli i uprawy, a także zwiększenie się wielkości gospodarstw, są czynnikami nie tylko zaburzającym krajobraz polskiej wsi, ale także powodującymi jego zubożenie przyrodnicze.

Analizując dane GUS wyraźnie widać, że systematyczny wzrost zużycia nawozów mineralnych w Polsce nastąpił wraz z wejściem naszego kraju do Unii Europejskiej. Jeszcze w latach 2001/2002 zużycie to wynosiło ok. 90 kg/ha, aby w roku gospodarczym 2013/2014 osiągnąć poziom ok. 133 kg/ha. To 1 mln 935 tys. ton nawozów w przeliczeniu na czysty składnik. Ale nie tylko nawozów stosujemy obecnie coraz więcej. Także środki ochrony roślin stały się coraz bardziej powszechne. W 2000 roku sprzedano „zaledwie” 22 tys. ton masy towarowej środków ochrony roślin, aby w 2012 roku prawie potroić ten wynik – 62 tys. ton!. Najwięcej stosujemy ich w produkcji naszych, tak bardzo cenionych w Polsce i na świecie, jabłek… ok. 11 kg środka czynnego na hektar! Czy ktoś przypomina sobie, aby nasze sady były kiedyś tak bardzo bombardowane chemią? „Robaczywe” owoce nikomu nie przeszkadzały. Chętnie je również przetwarzano, a to na kompot, a to na marmoladę lub susz. Nic się nie marnowało.

Nic dziwnego, że z wielu upraw, w tym z naszych sadów znika życie. Dla przykładu warto podać, że w trakcie zimy 2014/2015 zginęło w Polsce 230 tys. pszczelich rodzin. Niemal wszystkie wywołane były zatruciami spowodowanymi opryskami rzepaku i… sadów właśnie. „Chemia” ta działa nie tylko na pszczoły, ale także na inne owady. Kiedy te znikają, wkrótce zaczyna brakować także zasiedlających te tereny ptaków. A jest ich tam niemało – stwierdzono ponad 50 gatunków. Stosowanie pestycydów jest uznawane za jeden z kluczowych czynników zaniku Kuropatw w całej Europie. W całym zasięgu występowania tego gatunku stwierdzono spadek jej populacji o 80%. Taki widok, jak na obrazie Józefa Chełmońskiego” pt. „Kuropatwy na śniegu” odchodzi niestety do lamusa. Już w latach 1960. udowodniono negatywny wpływ pestycydów na przeżywalność Szczygłów, Skowronków i Makolągw. Od tego czasu „wybiórczość” tych środków wzrosła, co niestety wcale nie przełożyło się na poprawę warunków bytowania i wzrost liczebność tych gatunków. Wręcz przeciwnie. Mamy ich coraz mniej.

Zmienił się także obraz naszych pól – mozaika upraw ustąpiła miejsca monokulturom. Do ich utrzymania potrzeba ciężkiego sprzętu i wielkich nakładów chemii rolniczej. Ich powstawanie spowodowało zniknięcie miedz, polnych dróg, zagajników, śródpolnych łąk, strumieni i oczek wodnych – miejsc życia wielu ziół, owadów i wszelkich drobnych i większych zwierząt. Z roku na rok gospodarstwa stają się coraz większe. Średnia powierzchnia użytków rolnych pomiędzy dwoma ostatnimi spisami rolnymi, tj. rokiem 2002 a 2010, wzrosła o ok. 1 ha (ok. 18%). Obecnie średnia wielkość powierzchni gruntów rolnych w gospodarstwie rolnym wynosi 10,56 ha.

Ciężkie maszyny rolnicze, coraz powszechniejsze na naszych polach, przez wielu uważane za wielki postęp cywilizacyjny, powodują nadmierne ubijanie (zagęszczenie) gleby. Wskutek ich używania pory glebowe zostają zmniejszone lub zostają całkowicie zatkane, co w znacznym stopniu ogranicza transport wody i powietrza do korzeni uprawianych roślin, utrudnia odprowadzanie nadmiaru wody z gleby oraz hamuje wzrost systemu korzeniowego w głąb gleby. Roślinom w takich warunkach rośnie się znacznie trudniej. Nic dziwnego, że dzisiejsze uprawy są tak mało odporne na coraz częstsze susze doświadczające nasz kraj. A zmiany klimatyczne sugerują, że takie zjawiska będą w najbliższej przyszłości znacznie częstsze.

Czy nie ma odwrotu z tej ślepej uliczki, w którą brniemy każdego dnia? Czy naprawdę jesteśmy skazani tylko na taką produkcję żywności, która degraduje i deformuje nasze otoczenie do tego stopnia, że w żaden sposób nie przypomina tego, co pamiętamy z lat naszej młodości. Czy chcemy, aby nasze dzieci żyły w takim świecie? Na te i wiele innych pytań odpowiedź niesie rolnictwo ekologiczne i permakultura. Od kilku lat ludzie, szczególnie „z miasta”, przykładają coraz większą wagę do tego, co jedzą i skąd pochodzą zakupione przez nich produkty. Zwiększa się świadomość i oczekiwanie społeczeństwa, że owoce i warzywa, które kupują będą pochodziły z upraw ekologicznych, wolnych od nawozów i oprysków. Zaczynamy coraz bardziej doceniać nieumyte fabrycznie warzywa i owoce, niekoniecznie o idealnym kształcie i rozmiarze, jaja od kur z wolnego wybiegu – tego typu produkty stają się wręcz wyznacznikiem dobrej jakości i zdrowia, elementem postępu i odpowiedzialności rolników. Wiadomo, że w ten sposób pojedynczy rolnik nie wyprodukuje tak ogromnej ilości pożywienia, jak z użyciem nawozów i środków ochrony roślin. Tylko po co miałby ich używać? Już teraz produkujemy na świecie żywność dla 12 miliardów ludzi, a jest nas trochę ponad 7 miliardów! Co zatem z nadwyżką? Wyrzucamy. Smutne, ale prawdziwe.

Takie ekologiczne gospodarstwa są obecnie w cenie i to powinna być nasza przyszłość. Jeśli łączą do tego inne rodzaje działalności, jak np. agroturystyka, to mogą stać się całkiem niezłym źródłem utrzymania. Co do permakultury – jest to bardziej sposób na życie niż forma rolnictwa. Polecana na razie raczej „mieszczuchom” przenoszącym się na wieś, pragnącym bardziej zbliżyć się do Natury. Polega na takim planowaniu swojego miejsca życia, począwszy od domu do jego najdalszych okolic, aby wszystko co robimy wiązało się z dyscypliną, wykorzystaniem energii odnawialnej, niewytwarzaniem odpadów i ograniczoną ingerencją w układy oparte na naturalnych procesach przyrody. Czas pokaże, jak szybko rozwinie się w naszym kraju.

Może warto się czasem zastanowić, czy kolejny nowy przemysłowy kurnik lub chlewnia budowane w naszej okolicy to faktycznie jedyna słuszna alternatywa do rozwoju miejsc pracy. Czy uciążliwości związane z takimi zakładami są warte zaledwie kilku wakatów? A może zanieczyszczenia środowiska, okropny zapach, męczarnie zwierząt w nich utrzymywanych, wątpliwa jakość i wpływ na nasze zdrowie takiego przemysłowo „produkowanego” mięsa, niewarte są utraty sielskiego klimatu naszych wsi. Czy nie lepiej wspierać sąsiadów w tworzeniu czystej i schludnej agroturystyki, aby wszystkim żyło się spokojniej i przyjemniej? Warto się nad tym zastanowić zanim będzie za późno.

Autor: Adam Zbyryt

Zapraszamy na nasze strony:

www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie

Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.

 

5. Łąki i pastwiska – oazy bioróżnorodności

Gdyby zapytać, czy istnieje takie siedlisko przyrodnicze w krajobrazie rolniczym, w którym panuje doskonała równowaga pomiędzy środowiskiem a człowiekiem, to zapewne wiele osób po chwili zastanowienia podałoby poprawną odpowiedź – łąka! Przynajmniej jeszcze do niedawana tak było. Ale o tym za chwilę. Ekstensywnie użytkowane, koszone lub wypasane łąki i pastwiska stanowiły prawdziwą oazę bioróżnorodności. Przez tysiące lat wykształciły się jako złożony, bardzo bogaty w gatunki roślin i zwierząt oraz w liczne zależności, układ ukształtowany „ręką” człowieka.

W Polsce łąki i pastwiska, czyli tzw. trwałe użytki zielone zajmują ok. 12% powierzchni kraju (ok. 3 mln ha), a w całej Unii Europejskiej (UE) ok. 8% (57 mln ha). Kiedyś na tych obszarach znajdowała się pierwotna puszcza, ale wraz ze wzrostem populacji ludzkiej i rozwojem cywilizacji człowieka zaczęła ona ustępować terenom rolniczym. Grunty mniej żyzne lub mokre zostały zamienione na łąki i pastwiska mające za zadanie wykarmić hodowane przez ludzi zwierzęta gospodarskie. Wcześniej naturalne łąki były bardzo rzadkie, występowały tylko na terenach długotrwale zalewanych lub wysoko w górach powyżej górnej granicy lasu (hale). Człowiek wszystko zmienił stwarzając jeden z ciekawszych i bardziej różnorodnych ekosystemów przyrodniczych w naszej szerokości geograficznej.

Te półnaturalne siedliska przez wieki utrzymywane w równowadze przez ludzi wypełniły się niesłychaną wręcz liczbą gatunków roślin i zwierząt. Odnotowano na nich gnieżdżenie się ponad 100 gatunków ptaków i ponad 400 gatunków roślin naczyniowych, stały się więc prawdziwą oazą życia. Aż nastał wiek XX. Produkcja żywności przestała służyć jedynie zaspokojeniu głodu wzrastającej liczbie ludzi, a stała się sposobem na duży zysk. Okazało się to głównym źródłem degradacji krajobrazu rolniczego, w tym zaniku łąk i pastwisk. Od tamtego momentu rozpoczął się czas, kiedy rolnictwo, które dotychczas powodowało wzrost bioróżnorodności, zaczęło przyczyniać się do jej spadku. W XXI wieku ten stan uległ pogłębieniu. Naukowcy stworzyli specjalny wskaźnik – wskaźnik liczebności pospolitych ptaków krajobrazu rolniczego (ang. Farmland Bird Index – w skrócie FBI), który pozwala określić stan zdrowia pól i łąk. Ekosystemy typowe dla terenów rolniczych, czyli rośliny, zwierzęta i mikroorganizmy łąk, pól i sadów nazywane są agrocenozami. Agrocenozy stanowią 60% powierzchni Polski. A obecność na nich ptaków typowych dla łąk i pól, czyli wspomniany wyżej wskaźnik liczebności pospolitych ptaków krajobrazu rolniczego spadał z roku na rok. Pocieszające jest to, że w ostatnich latach zatrzymał się i utrzymuje na stałym poziomie. Oby jak najdłużej.

Łąk i pastwisk ubywa – tylko w UE ich powierzchnia w ciągu ostatnich 50 lat zmniejszyła się o 15%. I choć istnieją przepisy mające chronić te siedliska przed ich zalesianiem i zamianą na grunty orne, to jednak są one niewystarczające w zderzeniu z bezwzględną ekonomią. Przestawienie się rolników na gospodarstwa specjalistyczne zajmujące się chowem bydła mięsnego i mlecznego, któremu do maksymalnej wydajności potrzeba czegoś więcej aniżeli siana, spowodowało, że łąki zaczęto intensyfikować, zamieniać na grunty orne lub zarzucać ich użytkowania. Importowana soja (sprowadzamy 2 mln ton soi na rok) i kukurydza, często GMO – modyfikowane genetycznie, znacznie lepiej sprawdzają się jako pasza w intensywnej hodowli zwierząt niż trawa i sianokiszonka. Zwierzęta, które dotychczas większość swego życia spędzały na pastwiskach, dziś stoją stłoczone w wielkich oborach-fabrykach, funkcjonując w coraz krótszych cyklach produkcyjnych, traktowane niczym przedmioty, a nie żywe stworzenia. Ale i na naszych polach coraz częściej pojawiają się łany kukurydzy ciągnące się po horyzont. Często w miejscach, gdzie dawniej były łąki. Wiele z nich, jako grunty mniej przydatne do produkcji niż grunty orne, zostało zamienionych na obszary pod zabudowę. W ciągu 20 lat pomiędzy rokiem 1990 a 2010 ubyło w Polsce 880 tys. ha łąk i pastwisk. I z roku na rok jest ich coraz mniej.

Intensywna uprawa łąk i pastwisk (zamiast tradycyjnie ekstensywnej), duże ilości sztucznych nawozów, herbicydy, stale, najczęściej z przyzwyczajenia powtarzane melioracje odwadniające, przesuszona i zbita ziemia (ubijana ciężkim sprzętem) oraz coraz wcześniejsze koszenia pozbawiają bazy pokarmowej wielu gatunków ptaków, niszczą ich gniazda i zabijają młode. Łąki i pastwiska to także miejsce żerowania sztandarowego ptaka krajobrazu rolniczego, bociana białego. Na skutek intensyfikacji uprawy bociany tracą miejsca, gdzie dotychczas polowały na myszy, norniki, płazy, gady i drobne owady. Można to prześledzić na podstawie zmiany diety tego gatunku – w wielu miejscach bociany zaczęły żywić się… dżdżownicami (ok. 1/5 diety).

Na skutek intensyfikacji użytkowania łąk i pastwisk cierpią nie tylko ptaki. Ze względu na przedwczesne koszenia zapylacze: pszczoły (także te dzikie), trzmiele i motyle tracą rośliny żywicielskie. Z kolei stosowanie środków ochrony roślin może powodować u zapylaczy śmiertelne zatrucia. Łąki to także naturalne środowisko występowania zająca szaraka. Wiele z nich ginie, szczególnie młode osobniki, w czasie wczesnych prac agrotechnicznych i na skutek chemizacji.

Czy można w jakiś sposób pomóc tym organizmom? Otóż okazuje się, że czynnikiem w największym stopniu oddziałującym negatywnie na zwierzęta i rośliny zasiedlające łąki i pastwiska są melioracje odwadniające. Dlatego starajmy się je ograniczać, a przynajmniej postarajmy się mądrze zarządzać wodą, tj. nawadniać, gdy jest jej mało, a nie wyłącznie ją spuszczać. Jest to na pewno droższe niż jednorazowe czyszczenie rowów melioracyjnych, ale w dłużej perspektywie czasowej to się opłaca – zatem, tak naprawdę, oszczędzamy. Nie tylko finansowo, ale także z przyrodniczego punktu widzenia. Następnie ograniczmy nawożenie i opryski herbicydami. Jak to wpłynie na ptaki? W przypadku Skowronków liczba odchowanych piskląt na polach poddanych opryskom jest o 50% niższa niż na polach nieopryskiwanych. Jeśli chcemy, aby nasze dzieci usłyszały śpiew tego wspaniałego ptaka – nie wahajmy się, zredukujmy liczbę środków ochrony roślin, jakie stosujemy. I w końcu, właściwy sposób koszenia – od wewnątrz do zewnątrz łąki, tak aby zwierzęta miały szansę uciec w bezpieczne miejsce. Inaczej są zapędzane w pułapkę na środku koszonej łąki. Powoduje to śmierć przeważnie jeszcze nielotnych piskląt Derkaczy, Rycyków, Czajek, Kulików i innych, z których wiele jest zagrożonych wyginięciem. Jest to także niezgodne z prawem. Pamiętajmy także o terminie koszenia. Ponieważ produkcja łąkarska rządzi się swoimi prawami, nie zawsze możemy sobie pozwolić na opóźnienie tego działania. Tutaj z pomocą przychodzą programy rolnośrodowiskowe. Dzięki nim możemy opóźnić termin pierwszego pokosu, a wszystko to dzięki zrekompensowaniu strat finansowych z tego tytułu. Daje to szansę ptakom na wyprowadzenia swoich młodych. Nowe zasady pozwalające na koszenie od 15 czerwca są znacznie mniej rygorystyczne niż poprzednie (po 1 sierpnia), co pozwala rolnikowi na dokonanie nawet dwóch pokosów w ciągu roku.

Dbajmy o łąki i pastwiska zanim ich zabraknie, bo wraz z nimi znikną rośliny i zwierzęta z nimi związane: Bociany Białe, Czajki, Derkacze, Skowronki, Zające Szaraki, Psiary, Mlecze, Firletki, Niezapominajki, Ostróżeczki. Łąki i pastwiska to życie, dbajmy o nie.  

Autor: Adam Zbyryt

Zapraszamy na nasze strony:

www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie

Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.

 

 

4. Sady naszego dzieciństwa

Kto przypomina sobie jedno z najmilszych i najbardziej emocjonujących wydarzeń z okresu dzieciństwa? Czy nie był to wypad z grupą kolegów do sadu sąsiada! Pójście „na szaber”, „grandę” lub „pachtę”, jak to się określało w zależności od regionu kraju, kiedy jabłka, śliwki, gruszki czy inne owoce były jeszcze niedojrzałe, to jedno z tych wspomnień, które każdego napawają rozrzewnieniem. Niestety, tamte czasy mijają bezpowrotnie. Dlaczego? Bo tych starych sadów prawie już nie ma.

 

Dawniej i dziś

Stare sady, jakie znamy w niczym nie przypominały tych ciągnących się po horyzont rzędów regularnie przyciętych, skarłowaciałych drzewek owocowych, które zaczynają dominować w krajobrazie rolniczym w wielu miejscach w Polsce. Składały się z wysokopiennych, starych drzew, rosnących za domem gospodarza lub wokół niego, co tylko utrudniało zadanie zdobycia pożądanych owoców. Często były sadzone jeszcze przez dziadka albo pradziadka. Pełne Renet, Koszteli, Kongresówek oraz innych starych odmian jabłoni, grusz, śliw, czereśni i wiśni, porzeczek, agrestów i malin. Nie sposób wymienić je wszystkie – tylko jabłoni istnieje 20 szlachetnych gatunków i około 1000 odmian! Takie sady są już jednak w Polsce ogromną rzadkością, a wiele najstarszych odmian drzew owocowych bezpowrotnie znika razem z nimi. W przypadku niektórych pozostało zaledwie kilka osobników. A szkoda, bo Polska posiada ogromną tradycję sadowniczą. Nasza najstarsza odmiana jabłoni – Kosztela – pochodzi z XVI wieku! Szkoda byłoby to zaprzepaścić. Dlatego warto pielęgnować tę tradycję. Dlatego chrońmy nasze stare sady, nie dajmy im zniknąć z naszego krajobrazu!

Niestety, wkroczyliśmy na ścieżkę sadownictwa handlowego. Choć sadów mamy coraz więcej – od 2002 roku ich całkowita powierzchnia w Polsce wzrosła o ok. 40% – to jednak nie mogą się one równać z tymi starymi, przydomowymi lub śródpolnymi starymi sadami, z dobrodziejstw których korzystali wszyscy, często za darmo, zarówno ludzie, nieraz całe wsie, jak i zwierząt, także te dzikie. Ale nowe, wydajniejsze, większe, „okrąglejsze” odmiany drzew i krzewów zdominowały rynek. Dziś już nikt nie dostanie w sklepie Renety, czy Papierówki. Czasami nawet u rolników sprzedających swe płody rolne na targach w miastach jest to coraz trudniejsze.

 

Stare jest lepsze!

Stare odmiany nie zawsze są tak samo wydajne jak nowe, ale są one znacznie mniej wymagające, bardziej odporne na choroby i ataki owadów. Dzięki temu w ich utrzymaniu nie musimy stosować żadnych środków chemicznych, co sprawia, że pochodzące z nich owoce są znacznie zdrowsze. Poza tym mają one naturalnych sprzymierzeńców – ptaki, a także owady, które żywią się innymi owadami żerującymi na drzewach i ich owocach, np. biedronki czy dobroczynki gruszkowe (nazwa może być myląca, bo roztocz ten zasiedla różne gatunki drzew i krzewów). Ten ostatni, mały, ale jakże skuteczny drapieżca, sam nigdy nie uszkadza roślin. Każda samica dobroczynka zjada średnio około 8 dorosłych „szkodliwych” przędziorków dziennie, co daje średnio 550 osobników przez całe życie. Para Modraszek w sezonie lęgowym „opiekuje się” około 40 drzewami owocowymi, zbierając z nich gąsienice, które szybko trafiają do dziobów wiecznie głodnych piskląt. Także szpaki skutecznie pomagają w walce ze „szkodnikami” owadzimi. Jeśli tylko nie jest to sad czereśniowy lub wiśniowy, nie należy się ich obawiać.

Co zrobić, aby stworzyć taki naturalny „układ odpornościowy” w naszych sadach? Nic bardziej prostszego. Po pierwsze zrezygnować z pestycydów lub znacząco ograniczyć ich stosowanie, np. do takich, które nie szkodzą dobroczynkom (są takie). Po drugie nie usuwać starych, dziuplastych drzew, które stanowią miejsca lęgów Sikor, Szpaków i Muchołówek, a także schronienia nietoperzy, które także pomagają w walce ze „szkodliwymi” owadami. Po trzecie zawiesić budki dla ptaków (typu A1, A i B) i nietoperzy, co przyciągnie więcej pierzastych i włochatych sprzymierzeńców pozwalających zachować równowagę w naszym sadzie. I ostatnia rzecz – jeśli chcemy, aby nasze drzewa zamieszkały dobroczynki – możemy po prostu je sobie kupić! Roztocza te umieszczone są na specjalnych filcowych paskach, które umieszcza się po 2–3 na drzewo. Cena 50 pasków to około 100 zł. I już za rok można zrezygnować ze znacznie droższych pestycydów.

Im starszy sad, tym lepszy! Rozwija się w nim specyficzny mikroklimat warunkujący wy-stępowanie wielu gatunków roślin, zwierząt i grzybów. Pnie i gałęzie porastają mchy i porosty, zakamarki kory zasiedlają liczne, pożyteczne dla nas owady, pod drzewami rosną zioła i kwiaty, które dodatkowo przyciągają do sadu zapylacze (np. pszczoły i trzmiele) oraz różnych innych naturalnych sprzymierzeńców. Na wiosnę w takich sadach gnieździ się ponad 50 gatunków ptaków – w tym piękne Wilgi oraz pokrzewki, które jeśli chodzi o śpiew, wcale nie ustępują tym pierwszym. Takie miejsca upodobał sobie w szczególności Dzięcioł Białoszyi – przybysz z południa Europy, który od lat 70. ubiegłego wieku „kolonizuje” nasz kraj. Również zimą taki sad chętnie odwiedzają dzikie zwierzęta – szczególnie jeśli zostawimy tam trochę jabłek (na drzewach lub pod nimi). Kupka liści, sterta kamieni i wiązka chrustu lub dwie, też się przydadzą! Chętnie zajmą je pożyteczne ropuchy lub jeże. Taki stary sad, to najprawdziwszy, mały, niezależny ekosystem. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie. 

 

Własny bioróżnorodny sad – nic prostszego!

Stare sady, jak starzy ludzie, wymagają troski i opieki. Jeśli mamy taki sad, nawet taki złożony z zaledwie kilku drzew warto się nim odpowiednio zająć. Jednym z najważniejszych zabiegów jest przycinanie zbyt ciężkich, rozbudowanych koron, które mogą przyczynić do przewrócenia się drzewa lub jego rozłamania. Korona będzie bardziej przewiewna, a przez to odporniejsza na choroby grzybiczne. Owoce będą lepiej dojrzewały, będą większe i bardziej wybarwione. Nie zapomnijmy też o obieleniu pni. Oprócz niezaprzeczalnego waloru estetycznego ma to ogromne znaczenie praktyczne i ochroniarskie. Obielone zimą (styczeń-luty) wapnem sadowniczym pnie, na wiosnę lepiej odbijają promienie słoneczne, mniej się nagrzewają przez co drewno nie „pracuje” tak intensywnie (w dzień rozgrzany pień się rozszerza, nocą gdy jest chłodniej, obkurcza), co może je narażać na pęknięcia. Przez takie rany mogą potem wnikać liczne choroby.

Co gdy nie mamy sadu, a pragnęlibyśmy taki zasadzić? Podstawa to sadzonki. Nie jest prosto je zdobyć, ale nie jest to niemożliwe. Znając trochę sztukę sadowniczą można samemu starać się przeszczepiać drzewa z innych starych sadów albo prościej, można zakupić takie drzewka. Na szczęście zostało jeszcze kilku pasjonatów, którzy zajmują się zachowywaniem starych odmian drzew owocowych. Oferuje je także coraz więcej szkółek drzewek owocowych, a ich oferty dostępne są w internecie. O szczegółowe porady warto zapytać dwie organizacje pozarządowe: „Klub Przyrodników” i „Towarzystwo Przyjaciół Dolnej Wisły”, które prowadzą hodowle zachowawcze starych odmian drzew, pierwsza w Owczarach, druga w Chrystkowie.

Tworząc taki sad od podstaw pamiętajmy tylko, że powinny w nim rosnąć drzewa wysokopienne, z których owoce będziemy zbierać przy użyciu drabiny, a w którą za kilka lat będziemy musieli się także zaopatrzyć. Jednak to niewielki koszt w porównaniu do tego co otrzymamy. Warto obfitościami z takiego sadu podzielić się z sąsiadami. Może nawet uda się ich namówić do założenia własnego, z innymi odmianami drzew. Można będzie się wówczas wymieniać owocami. Niestety, taki sad nie rośnie przez rok czy dwa. Warto jednak poczekać. Wkrótce stanie się doskonałym miejscem wypoczynku i rekreacji. Zamiast kosić rosnącą pod koronami trawę, dobrze jest skorzystać z naturalnych, cichych, ekologicznych kosiarek – kóz lub owiec. Trzeba wtedy pamiętać o zabezpieczeniu pni. Ujmie nam to pracy i uatrakcyjni otoczenie. Zakończeniem nich będą sparafrazowane słowa ks. Jana Twardowskiego: „Spieszmy się pomagać sadom tak szybko odchodzą”.

Autor: Adam Zbyryt

 

Zapraszamy na nasze strony:

www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie

Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.

 

 

 

 

 

3. Ptaki krajobrazu rolniczego – nieznane sylwetki naszych bliskich „sąsiadów”

Dlaczego „sąsiadów”, zapytałby ktoś. Dlatego, że ptaki wokół naszych gospodarstw to najczęściej pierwsze żywe organizmy jakie oglądamy, wychodząc na nasze podwórko. Wróble i Mazurki uwijające się na ziemi pośród karmionych o poranku kur, Sierpówki czekające na swoją kolej na pobliskiej antenie telewizyjnej, Bociany radośnie klekoczące na gnieździe, Jaskółki wlatujące i wylatujące z obory, to tylko niektóre obrazki, które towarzyszą nam za każdym razem kiedy opuszczamy nasz wiejski dom. (Niestety, nie każdy.) Ale nie tylko. To też ptaki, które spotykamy na naszych polach, które rolnikom towarzyszą od wieków: Skowronki, Kuropatwy, Przepiórki, Derkacze, Kukułki, Słowiki, Krogulce i wiele innych… Niektóre są z nami nawet zimą, inne tylko sezonowo. Dlatego ptaki są naszymi sąsiadami. Bo żyją najbliżej człowieka lub w ukształtowanym przez rolników krajobrazie, który często jest ich jedynym miejscem życia. I jak z sąsiadami bywa, są z nami na dobre i na złe. Trudno wyobrazić sobie bez nich życie.

Gdyby zadać pytanie, jaki ptak jest najbliższym sąsiadem człowieka i jednocześnie największym symbolem krajobrazu rolniczego wielu odpowiedziałoby bez wahania – Bocian Biały! Czy mimo tego, znamy go wystarczająco dobrze? Zapewne jest kilka rzeczy związanych z tym gatunkiem, które niejednego mogą zaskoczyć i zadziwić.


Bocian Biały

Mówi się, że jest to gatunek parasolowy. Co to oznacza? Otóż to, że chroniąc go chronimy wiele innych zwierząt, mających podobne wymagania. A jest ich niemało. Skowronki, Czajki, Rycki, Kszyki, Dubelty, Derkacze, Świergotki, Krwawodzioby, Wróble, Mazurki, Szpaki i wiele, wiele innych, także gady, płazy i owady. Tam gdzie Bociany, tam większa bioróżnorodność!

Bocian praktycznie stał się naszym nieoficjalnym ptakiem herbowym. (Oficjalnym jest najprawdopodobniej Bielik.) W wielu regionach tak się rzeczywiście stało – ptak ten widnieje w herbach wielu miejscowości i gmin, np. Drużbice, Kawęczyn, Brańszczyk.

Jeszcze do niedawna z dumą mówiliśmy, że „co czwarty Bocian jest Polakiem”, bo to u nas żyło ich najwięcej. Niestety, to już historia. Do 2004 roku Bocianów w Polsce systematycznie przybywało. Ale po tym roku zaczął się spadek i do 2014 roku zniknęło ok. 20% populacji (ok. 10 tys. par Boćków). Co takiego się wydarzyło, że Polska straciła pozycję bocianiego mocarstwa? Z rokiem 2004 wiąże się bardzo ważna data w historii Polski – wejście do Unii Europejskiej. Od tego momentu w naszej gospodarce rozpoczęły się głębokie przemiany strukturalne. Na wsi i w rolnictwie być może są one jeszcze bardziej widoczne niż w miastach: tradycyjny model gospodarowania oparty na ekstensywnych gospodarstwach rodzinnych odszedł do lamusa.

Zmiany wpływające na Bociany Białe można zresztą prześledzić nie tylko na podstawie spadku ich liczebności, ale także… diety. Boćki są tzw. oportunistami pokarmowymi, co oznacza, że żywią się akurat tym, co jest najbardziej dostępne i co nie ucieknie im sprzed dzioba. Kiedyś przypisywano im zamiłowanie do żab, bo żab było w bród! Dzisiaj, po latach osuszania każdej przysłowiowej kałuży, trucia i zanieczyszczeń, populacje żab dosłownie się załamały. Nic dziwnego, że coraz rzadsze płazy aktualnie już tylko okazjonalne lądują na „bocianim stole”. Dzisiaj są tam głównie dżdżownice.

Żartobliwie mówi się, że istnieje zależność pomiędzy liczbą Bocianów, a przyrostem naturalnym w danym regionie. I potwierdzają to jak najbardziej poważne badania. Oczywiście nie dowodzi to, że Bociany przynoszą dzieci… Za to obecność Bocianów jest dowodem na to, że żyjemy w czystym i zrównoważonym środowisku. W takich warunkach ludzie są zdrowsi, mniej zestresowani i rodzi się im więcej dzieci! Główny Urząd Statystyczny potwierdza, że na wsi przychodzi na świat więcej dzieci niż w mieście! Pytanie, co stanie się, gdy zabraknie Bocianów?

 

Wróbel

To kolejny, chyba najbardziej rozpoznawalny ptak krajobrazu rolniczego, niekwestionowany sąsiad człowieka. Co ciekawe nasz kraj zasiedlił dopiero w XVII wieku, aby w XIX i XX wieku stać się jednym z najliczniejszych gatunków. Znalazło to odzwierciadlenie w ówczesnej kulturze. Całkowicie uzależniony od człowieka, a właściwe zasobów pokarmowych, których ten dostarcza. Synonim pospolitości. Kiedyś liczny także w miastach, ale ostatnio znacznie rzadszy. Pomimo znacznego spadku liczebności jego populacji, zmiany te często nie są dostrzegalne przez mieszkańców wsi, ze względu na fakt mylenia tego gatunku z podobnym Mazurkiem. Cechą rozpoznawczą tego ostatniego jest czarna plamka na policzku i brązowy wierzch głowy. Samiec i samiczka ubarwione są tak samo – u Wróbla samica jest szaro-brązowa. Te dwa gatunki, w miejscach gdzie występują razem, wyraźnie ze sobą konkurują, zarówno o pokarm jak i o miejsca lęgowe. Jednak w przeciwieństwie do Wróbla populacja Mazurka wzrasta w ostatnim czasie w Polsce. Jest mniej zależny od człowieka, może występować również poza zabudowaniami. Oba gatunki chętnie współżyją ze zwierzętami w gospodarstwie i regularnie podjadają im wykładaną karmę, szczególnie kurom, kaczkom, ale także psom.

 

(Jaskółka) Dymówka

Od zawsze obecna w naszej kulturze, o czym przypominają m.in. liczne przysłowia: „Jedna jaskółka wiosny nie czyni”, „Mówiły jaskółki, że niedobre spółki”, „Gdy jaskółka w kwietniu gniazdo buduje, obfite zbiory przewiduje”, „Kiedy się jaskółka zniża, deszcz się zbliża”… To tylko kilka przykładów. Obecna hodowla bydła w zamkniętych oborach, co bardziej przypomina produkcję przemysłową niż hodowlę żywych zwierząt, nie przysłużyła się Dymówce. Od tysięcy lat związana z człowiekiem, mimo to, zamyka się przed nią miejsca gdzie zwyczajowo się gnieździła – obory, stajnie, chlewnie, stodoły. W zamian uwalniała nas od much i innych dokuczliwych owadów, których my nie lubimy, a które Jaskółki lubią bardzo. Symbioza ta trwała mniej więcej do 2003 roku, kiedy to urzędnicy oficjalnie wprowadzili prawo zabraniające przebywania innych zwierząt w budynkach, gdzie prowadzona jest hodowla bydła. Na szczęście nie wszyscy gospodarze przejęli się tym zapisem. Dymówka od zawsze symbolizowała dobrobyt i szczęście. Można wierzyć lub nie w tego typu przesądy, ale współczesne badania zwykle wykazują, że wiele z nich ma biologiczne uzasadnienie. Może więc zamiast zamykać okna naszych obór przed Dymówkami, lepiej zainstalujmy tam dla nich podpórkę pod gniazdo.

 

Czajka

Metalicznie lśniące upierzenie, a przede wszystkim urokliwy czubek na głowie to cechy, pi których rozpoznamy Czajkę. Do tego modulowany, trochę elektroniczny głos, który w ludowej interpretacji brzmi tak: „Fiiilip! Fiiilip! Wylej olej! Wylej olej!…”. Inną typową dla Czajki cechą jest jej lot, niezwykle lekki, zwinny, pełen powietrznych akrobacji, zarówno w czasie toków, jak i w walce z rywalami oraz drapieżnikami.

W związku z zanikiem tradycyjnego ekstensywnego rolnictwa i postępującymi melioracjami odwadniającymi terenów rolniczych, Czajka, obok Kuropatwy i wielu innych gatunków krajobrazów rolniczych, należy do gatunków najszybciej znikających w Polsce i w całej Europie. Tymczasem skromne, ale czujne i odważne Czajki w ptasich społecznościach pełnią bardzo ważną rolę. Bez nich znika wiele innych gatunków ptaków, które nie radzą sobie w pojedynkę. Nieśmiałe Krwawodzioby czy Rybitwy Rzeczne, Rycyki oraz kilka innych gatunków chętnie korzysta z ochrony, jaką zapewniają ich gniazdom i młodym waleczne Czajki, które bez wahania, kolektywnie, z powietrza rzucają się na każdego drapieżnika. Słabsi sąsiedzi bez pomocy Czajek nie potrafią tak skutecznie bronić się przed drapieżnikami. Jeszcze jeden dowód na to, że przyroda, to delikatna i czasami zaskakująca sieć wzajemnych połączeń.

 

Kuropatwa

Kiedyś była synonimem pospolitości. W przeciwieństwie do wielu innych gatunków ptaków występujących w naszym kraju, nie odlatuje na zimę, była więc obecna przez cały rok praktycznie na każdym polu i łące. Niestety, od lat przegrywa z tzw. środkami ochrony roślin, ciężkim sprzętem, wiejskimi kotami, psami i z myśliwymi. W ciągu ostatnich 30 lat liczebność Kuropatw spadła o 80% i dalej spada! To jeden z najkrócej żyjących ptaków w Polsce – najstarszy znany osobnik przeżył na wolności 5 lat.

 

Przepiórka

Kuzynka Kuropatwy. Mało kto ją widział, bo zawsze ukrywała się w gęstwinie ziół, traw i zasiewów. Za to łatwo można było ją usłyszeć – od maja do sierpnia. (Resztę czasu spędza w dalekiej Afryce lub w drodze.) Jej charakterystyczny głos na wiosnę miał wołać: „Pójdźcie pleć!”, w lecie: „Pójdźcie żąć!”, a po żniwach: „Nie ma nic!”. Chłopi tradycyjnie zostawiali na ostatnim zagonie zboża garść nieskoszonych kłosów. Nazywano to brodą, pępkiem, babą, wereją, kozą lub… przepiórką. Ta ostatnia nazwa używana była głównie na Mazowszu. „Przepiórka” miała być zalążkiem nowego życia w przyszłym sezonie i ostatnią na polu ostoją tego małego ptaszka. Po przystrojeniu kwiatami oznaczała koniec żniw. Pojedyncze kłosy wycięte z „przepiórki” wplatano do wianków i bukiecików na święta Matki Boskiej Zielnej. Ona też prawdopodobnie dała początek tradycji wieńców dożynkowych. Przepiórka – tym razem ptak, nie pozostawiona w polu kępka zbóż – była też natchnieniem dla artystów. Pisali o niej m.in. Mickiewicz, Żeromski, Turgieniew.

Derkacz

Mówiąc o charakterystycznych głosach naszego krajobrazu rolniczego, nie sposób nie wspomnieć o Derkaczu, którego rozsławił nie kto inny jak sam Adam Mickiewicz i Jan Brzechwa. Charakterystyczne derkania, jakby ktoś pociągał po zębach grzebienia (i to całkiem dużego, bo dającego natężenie 120 decybeli, czyli jak ryk silnika ciężarówki!), dobiegają wieczorami i nocami z naszych łąk i pól, od maja do początków lipca. W ten sposób samce wabią do siebie migrujące pod nocnym niebem samice. Derkacz jest jednym z najbardziej znanych „bohaterów” programu rolnośrodowiskowego.

Krogulec

Ten stosunkowo niewielki ptak drapieżny (najwyżej wielkości gołębia, przy czym samiec jest o ok. 1/3 mniejszy od samicy), który z wyglądu przypomina miniaturowego jastrzębia, bardzo chętnie poluje w miejscach, gdzie zwyczajowo dokarmia się ptaki. Powszechnie uważa się, że każdy karmnik ma swojego Krogulca. Jego krótkie skrzydła i długi ogon nie pozwalają mu, jak sokołom, na długotrwały szybki lot, ale doskonale nadają się do nagłych pogoni za skrzydlatą drobnicą, wymagających dodatkowo dużej zwrotności pośród gęstych gałęzi. Można go porównać do geparda ścigającego gazelę na sawannie. Na krótkim dystansie ten ptasi sprinter może rozwinąć bardzo dużą prędkość, a długi ogon pozwala mu zwinnie poruszać się pomiędzy przeszkodami. Wszystko to czyni Krogulca doskonałym łowcą wyspecjalizowanym w polowaniach na drobne ptaki. Gdy nie poluje, najczęściej siedzi cicho w ukryciu gałęzi, często w naszym bliskim sąsiedztwie, z czego nie zdajemy sobie nawet sprawy. Wróble, Mazurki czy Sikory zwykle też nie – na ich nieszczęście.

 

Kukułka

Jest ptakiem, którego głos rozpozna bez pudła prawie każdy. Dziewczęta liczyły kukania Kukułki, a ich liczba zapowiadała za ile lat wezmą ślub: „Kukułeczko, panieneczko, z paproci i ziela, powiedz mi ile lat do mego wesela”. Naukowcy udowodnili, że rolnicy w miejscach gdzie Kukułki „kukają” dłużej w czasie swoich popisów wokalnych… żyją dłużej! Tam, gdzie słychać Kukułkę, żyje także więcej ptaków. I wszystko stało się jasne: życie w sąsiedztwie przyrody i większa jej różnorodność powoduje, że żyjemy dłużej – i lepiej! Kukułka słynie ze zwyczaju podrzucania swych jaj do gniazd ptaków wróblowatych (pasożytnictwo lęgowe). Znanych jest około 200 gatunków ptaków oszukanych przez kukułkę. Kukułki odżywiają się owadami. Upodobały sobie w szczególności owłosione gąsienice motyli, których najczęściej unikają inne ptaki, dlatego uznawane są za sprzymierzeńca rolników w walce z tzw. „szkodnikami”.

 

Skowronek

Najliczniejszy ptak krajobrazu rolniczego. Bez jego głosu nie byłoby wiosny. W zależności od regionu Polski i warunków pogodowych, Skowronki powracają do nas już w lutym i od razu rozpoczynają swój podniebny koncert (ostatnio coraz szybciej). Kiedyś Skowronki i ich jaja stanowiły przysmak na naszych stołach. Dobrze, że ta okrutna tradycja dobiegła końca. Obecnie objęty jest ścisłą ochroną gatunkową. Co innego w krajach południowej i południowowschodniej Europy oraz w całym basenie Morza Śródziemnego. Szacuje się, że tam każdego roku w wyniku bezmyślnych polowań ginie nawet miliard ptaków – w tym nasze Skowronki, Słowiki, Gąsiorki, Jaskółki i wiele innych. Jego populację lęgową szacuje się na 11 do 13 mln par. W roku gospodarczym 2014/2015 rolnicy użyli w Polsce pod uprawy ok. 1 mln 792 tys. ton nawozów mineralnych i chemicznych i to jedynie w przeliczeniu na „czysty składnik” (123 kg na hektar). Nie służy to Skowronkom. Okazuje się, że liczba odchowanych młodych ptaków na polach poddanych opryskom jest o 50% niższa, niż na polach nieopryskiwanych. W związku z tym jeśli chcemy za kilka lat usłyszeć jeszcze nad naszymi polami śpiewające Skowronki, ograniczmy nawożenie. Niech zysk nie będzie jedyną siłą napędową naszego działania.

 

To zaledwie kilka sylwetek ptaków krajobrazu rolniczego, naszych bliższych i dalszych sąsiadów. Ta naprawdę jest ich całe mnóstwo, ale w ferworze dnia codzienne często ich nie zauważamy albo tak bardzo jesteśmy do nich przyzwyczajeni, że stają się dla nas wyłącznie tłem. Dostrzegamy je dopiero kiedy zaczyna ich brakować. Na gniazdo nie przyleci Bocian, Sierpówka przestanie pohukiwać z pobliskiej anteny telewizyjnej, ucichną kłótliwe spory Wróbli i Mazurków, nad polami zabraknie Skowronów, zamilknie Kukułka. Wtedy zauważmy, że nasz świat zaczyna się zmieniać, zaczyna brakować coraz więcej puzzli. Warto czasami się zatrzymać, przyjrzeć się naszym ptasim sąsiadom, zastanowić się nad ich losem i reagować na zmiany odpowiednio wcześniej, zanim zniknie cała ta bioróżnorodna układanka.

Autor: Adam Zbyryt

 

Zapraszamy na nasze strony:

www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie

Artykuł powstał w ramach projektu „Bukiet z pól. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zatrzymania spadku różnorodności biologicznej w krajobrazie rolniczym”.

Niniejszy materiał został opublikowany dzięki dofinansowaniu Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Za jego treść odpowiada wyłącznie stowarzyszenie Ptaki Polskie.

 

 

 

 

 

 

2. Świat bez bzykania

Miód, płynne złoto, nektar bogów. Wiedzieli o tym już nasi przodkowie. Ludzie żywili się miodem od niepamiętnych czasów, początkowo wyłącznie od dzikich pszczół. Aby mieć stały dostęp do jego zasobów nasi pradziadowie „oswoili” pszczoły i nauczyli się je hodować. Już starożytni Egipcjanie doceniali miód i przede wszystkim jego producentów, czyli pszczoły. Owady te uważano za ożywione łzy boga słońca Ra, a sam miód mogli spożywać tylko najwięksi dostojnicy. Pierwsze ślady pszczelarstwa z ziem polskich pochodzą sprzed 2 tys. lat. W XVI i XVII wieku Polska barcią stała. Przysłowie „kraina miodem i mlekiem płynąca” nie odnosiło się do żadnego mitycznego kraju, a właśnie do Polski. I to dosłownie! Byliśmy w tym czasie prawdziwą potęgą jeśli chodzi o handel miodem, zarówno w kraju jaki za granicą. Bartnictwo było ważniejszą gałęzią ówczesnej gospodarki niż łowiectwo czy handel drewnem. I tak zostało do dziś!

Litrowy słoik miodu rzepakowego kosztuje ok. 35 złotych. Wartość całego wyeksportowanego przez Polskę miodu tylko w 2014 roku wyniosła ok. 50 mln dolarów. Sporo! Ale czy ktoś zastanawiał się kiedyś ile kosztuje praca samych zapylaczy, tych drobnych owadów, pszczół, trzmieli, motyli, bez której miodu by nie było? Cena rodziny trzmieli do „obsługi” ok. 25 arów ogrodu kosztuje dzisiaj ok. 120–160 złotych. Łatwo sobie wyliczyć jaki to koszt, kiedy ktoś posiada hektary upraw wymagających pracy zapylaczy. Dopiero kiedy musimy zapłacić za zapylanie, zaczynamy uświadamiać sobie wartość usług, jakie zapewniają nam zapylacze. Chyba jako pierwsi zrozumieli to Chińczycy.

W 1958 roku, chiński przywódca komunistyczny Mao Zedong, w ramach tzw. Wielkiego Skoku Naprzód, nakazał zniszczyć wszelkie tradycyjne maszyny i narzędzia rolnicze. W efekcie załamała się cała produkcja rolna. Propaganda Mao obwiniła za to Wróble i Mazurki, które miały zjadać plony. Wódz kazał więc swojemu ludowi zabić wszystkich rzekomych winowajców. A ponieważ ptaków było mniej niż prześladujących je obywateli – stało się! Razem z Wróblami eksterminowano wiele innych, drobnych ptaków. Nic dziwnego, że już następnego roku chińskie uprawy zostały pochłonięte przez różne szarańczaki, które pozbawione naturalnej kontroli, mnożyły się bez ograniczeń. W wielkim kraju zapanowała trzyletnia klęska głodu, która zabiła ponad 30 milionów ludzi – głównie na chińskiej wsi. Co zrobili ludowi przywódcy? Postanowili „uregulować” problem żarłocznych owadów przy pomocy środków owadobójczych… Mimo że od tamtych wydarzeń upłynęło ponad pół wieku, do dziś w niektórych regionach Chińczycy zapylają ręcznie kwiaty w sadach i na warzywnych plantacjach przy pomocy pędzelków. Robią to, co kiedyś robiły pszczoły, trzmiele i inne błonkówki – zanim wymarły w wyniku tamtej akcji. Zużycie pestycydów było wtedy tak duże, że ich pozostałości wciąż są obecne w środowisku, co w wielu miejscach uniemożliwia powrót owadów.

Albert Einstein kiedyś powiedział „Kiedy wyginą pszczoły, rodzajowi ludzkiemu pozostaną 4 lata”. Czy ta katastroficzna wizja kiedyś się spełni? Każde dziecko wie, że pszczoły zapylają rośliny, które są podstawą ziemskiego ekosystemu. Nie trzeba więc nikomu tłumaczyć, że przewidywania tego słynnego noblisty, są jak najbardziej słuszne. Bez pszczół i innych zapylających owadów (m.in. trzmieli i motyli) po prostu zabraknie jabłek, gruszek, śliwek i wielu, wielu innych owoców, warzyw oraz wszelkich roślin lub ich przetworów od niepamiętnych czasów obecnych na naszych stołach. Produkcja 90% owoców i aż 1/3 pozostałej żywności zależy od zapylaczy. Aż 87 głównych roślin uprawnych jest zapylanych przez pszczoły, trzmiele i ich kuzynów. Bez ich usług umarlibyśmy z głodu. Okazuje się, że wiatr to za mało! Rośliny potrzebują usług tych pracowitych zwierzątek. Gdy zacznie ich brakować, ludzkość stanie w obliczu globalnej klęski głodu. Co prawda już dzisiaj w niektórych rejonach globu ludzie głodują, ale jest to efektem nierównej dystrybucji żywności. Bo, gdy miliony mieszkańców afrykańskiego Sahelu (strefa na południe od Sahary) przymierają głodem, miliony ton żywności ląduje na śmietnikach w krajach bogatej północy (Europa i Ameryka). Coraz częściej klęski głodu wywołane są też dewastacją środowiska. Zatrucie, wyjałowienie, erozja i pustynnienie w wyniku zbyt intensywnego i nieumiejętnego gospodarowania ziemią, stają się typowym widokiem dla coraz większych obszarów Afryki, a także Azji i Ameryki Południowej.

 

W Polsce występuje ponad 470 różnych gatunków pszczołowatych (w tym pszczoły i trzmiele), ale aż 222 znajduje się w „Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych” (wyginięciem). Szacuje się, że tylko u nas w każdej sekundzie ginie… 105 pszczół miodnych. Przyczyną najczęstszych ostrych zatruć rodzin pszczelich w Polsce są opryski pól rzepaku! Coraz więcej pszczelarzy kontrolując swoje ule, nie znajduje w nich pszczół w ogóle, albo zaledwie kilkadziesiąt lub kilkanaście. Z tego względu zjawisko to nazwano „syndromem pustego ula”. Przyczyną tego stanu są niszczenie siedlisk i naturalnych lub tradycyjnych rolniczych krajobrazów, intensyfikacja i chemizacja rolnictwa, zanik miedz i innych półnaturalnych siedlisk z łanami kwitnących kwiatów, zanikanie kwietnych ogrodów, upraw roślin motylkowych, kolizje z samochodami (w przypadku trzmieli!) czy wiosenne wypalanie traw, tworzenie wielkopowierzchniowych upraw, zbyt intensywna eksploatacja i uprzemysłowienie pasiek, choroby i pasożyty, dla których osłabione i pozbawione naturalnej ochrony pszczoły są łatwym celem. W USA w latach 2012–2013 pszczelarze stracili ok. 45% swoich kolonii. W 2013 roku wyginęła tam niemal 1/3 pszczelich rodzin. W innych krajach, w tym w Europie, sytuacja wygląda podobnie. Trend ten dociera do Polski. Tylko w trakcie zimy 2014/2015 zginęło u nas ponad 230 tys. rodzin pszczelich! Wizja Einsteina wydaje się być coraz bliższa.

Co zrobić, aby uratować pszczoły i trzmiele? Po pierwsze dbać o krajobraz polskiej wsi, ten sprzed lat, gdzie pola były poprzecinane miedzami, łąki pyszniły się kwiatami, swoje miejsce na polu miały zarówno uprawy, jak i towarzyszące im chwasty, wzdłuż polnych dróg rosły cieniste aleje lip, w każdym zagłębieniu tworzyły się oczka wodne, a przed domami wyrastały wspaniale, wielobarwne ogrody. Postęp i intensyfikacja są nieuniknione. Jednak nie może to być wyłącznie ślepe dążenie do celu. Warto się na chwilę zatrzymać i przypomnieć sobie o naszych związkach i korzeniach, o tym skąd pochodzimy i gdzie wyrośliśmy. Dlatego nie zapominajmy o naszych mniejszych braciach pszczołach, trzmielach i innych zapylaczach. Szpaler lip posadzonych koło domu, pozostawiony na miedzy głóg, wiciokrzew, dąbrówka, dyptam, miodunka, nostrzyk, szałwia i trędownik w ogrodzie, to tak niewiele dla człowieka, ale cały świat dla zapylaczy. Ograniczenie chemii, przynajmniej w najbliższym sąsiedztwie ula, niech przyroda rządzi się tam sama. Chwasty, tak niepożądane przez nas, mogą stanowić źródło bezcennego nektaru dla pszczół.

Pszczoły żyją na świecie dłużej niż człowiek. Ich historia jest długa, a rola ogromna. Świat nie byłby taki sam bez pszczół i innych zapylaczy. Nasze śniadania byłyby uboższe nie tylko o miód. Brak pszczół to ryzyko głodu na świecie. Warto wiedzieć, co dla nas robią i dbać o to, żeby żyło im się z nami dobrze i długo.

Nie popełniajmy błędów Chińczyków, aby miód nie stał się towarem deficytowym, bezcennym wspomnieniem, słodkiej przeszłości.

Adam Zbyryt

fot: Paweł Sidło

 

 

 

1. Prawdziwy ogród

Czy ktoś z nas jeszcze pamięta jak wyglądały kiedyś wiejskie ogrody? Ile w nich było kolorów, zapachów i kwiatów… Wśród nich uwijały się motyle, pszczoły i trzmiele. Ten sielankowy obraz dopełniały swoim świergotem ruchliwe ptaków.

 

Ogrody tradycyjnie były ważnym elementem krajobrazu polskiej wsi. Mieliśmy nawet swój ogrodowy styl zwany szlacheckim, który przypominał słynny styl angielski, a którego główne założenia to naśladowanie natury i harmonia z otaczającym krajobrazem. Parki i ogrody otaczające szlacheckie dwory były też źródłem inspiracji dla przydomowych ogródków i bramą, przez którą wnikały nowe odmiany i pomysły. Ukwiecone wiejskie ogrody określały statut gospodarza. Ogrody różniły się od siebie. Były przedmiotem podziwu oraz dumą gospodarzy i być może przede wszystkim gospodyń. Ale wszystkie je łączyła wspólna cecha – różnorodność! Im więcej, im bardziej kolorowo, tym lepiej! Kwiaty dzikie, takie jak kośćce, konwalie czy barwinki mieszały się z typowymi roślinami ogrodowymi, takimi jak malwy, floksy, piwonie, czy liliowce. Nie brakowało też ziół oraz krzewów, które zapewniały ogrodowi urozmaiconą strukturę. Najbardziej popularne to m.in. forsycje, śnieguliczki, bukszpany, bzy, jaśminowce i oczywiście róże. (Zwykle krzaczaste i bardzo pachnące odmiany, które dzisiaj nazywa się historycznymi.)

Każdy szanujący się ogród miał też swojego opiekuna – drzewo. Najczęściej były to stare lipy, wiązy, kasztanowce, a czasami drzewa owocowe lub żywotniki. (Dlaczego nie sosny czy modrzewie? Drzewa iglaste zakwaszają glebę i w ten sposób zubożają nasz ogród.) W upalne dni rozłożyste korony dawały cień, stanowiły żywe piorunochrony, a niektóre, takie jak lipy, cenny nektar dla pszczół. To jednak nie wszystko! Okazuje się, że wydzielane przez drzewa fitohormony pozytywnie wpływają na nasze zdrowie i samopoczucie. To nie żart i żadne zabobony. Współczesna nauka dowiodła, że ludzie przebywający w pobliżu drzew są zdrowsi i odporniejsi. Rzadziej dopadają ich bóle głowy czy stany depresyjne. Do tego wśród konarów drzew żyją ptaki, których śpiew działa na nas podobnie jak fitohormony! W tradycyjnych ogrodach z drzewami swoje gniazda chętnie wiły kolorowe Szczygły, Dzwońce czy piękne Wilgi. Warto więc nie wycinać (wszystkich) drzew wokół domu. Jeśli już jednak to zrobiliśmy, to szybko posadźmy nowe. Chociażby z myślą o naszych dzieciach i wnukach.

Kiedyś przydomowe sady i ogrody wiosną i latem były centrum życia rodzinnego i towarzyskiego. W niektórych regionach Polski popularne były ławeczki wystawiane przed ogrodem od strony głównej drogi. Ludzie żyli wtedy bliżej przyrody – i siebie. Dzisiaj symbolem sukcesu są betonowa kostka oraz trawnik z metra obsadzony tujami i podlewany sporą ilością chemii, która jednemu pomaga, a drugiemu szkodzi. Nic dziwnego, że tak mało czasu spędzamy w naszych odgrodach. Nudno tam, a do tego można się podtruć. (To nie żart!) Wszystkie wyglądają tak samo i nie mają nic wspólnego z naturą. Są dokładnym zaprzeczeniem naszych tradycji i najlepszych światowych wzorców.

A gdyby tak wrócić do dobrych tradycji i sprawić aby nasze przydomowe ogrody znowu zakwitły i żeby wróciło do nich życie? Nic prostszego! Oto kilka praktycznych porad i zasad ogrodów przyjaznych ludziom, przyrodzie i naszej tradycji:

Po pierwsze: Osadź swój ogród w lokalnym krajobrazie i tradycji.

W naszej opinii mało jest tak nieprzystających widoków, jak rozległe, betonowe skalniaki, pełne tzw. iglaków, które w górach może i mogłyby wyglądać naturalnie, ale na nizinach, czy w północnej Polsce mają się jak przysłowiowa pięść do nosa. Nie wpuszczaj do swojego ogrodu chemii, betonu, kolorowanej kory, lastryko, krawężników wokół każdej rośliny, plastykowych instalacji, krasnali i wygibasów ze starych opon samochodowych, rzędów tui i większości… polskich projektantów zieleni. Ci traktują ogród jak plac budowy albo laboratorium chemii gospodarczej. Efekt końcowy bardziej przypomina muzeum pełne martwych, kanciastych eksponatów, niż miejsce relaksu i kontaktu z Naturą. Do tego może być niebezpieczny dla naszego zdrowia.

Po drugie: Naśladuj Matkę Naturę.

Do swojego ogrodu wybieraj rośliny rodzime lub od dawna obecne w polskich ogrodach. One są lepiej dostosowane do naszych warunków klimatycznych i glebowych oraz lepiej radzą sobie z chorobami. Sprowadzane z zagranicy nowe, chwilowo modne odmiany, zwykle gorzej znoszą nasze surowe zimy (i niestety coraz częstsze wiosenne lub letnie susze), wymagają specjalnej ochrony i zabiegów oraz dużych nakładów pracy i pieniędzy. Stawiaj na rośliny dobrze rosnące w naszym klimacie i łatwe w utrzymaniu. Przyjrzyjmy się uważnie roślinom, które zwykle uważamy za chwasty. W łanie z typowymi roślinami ogrodowymi mogą być prawdziwą ozdobą Twojego ogrodu lub służyć chociażby jako oparcie dla sąsiadów. Więcej! Okazuje się, że niektóre „chwasty” stymulują rośliny ogrodowe (oraz uprawne) do szybszego wzrostu lub chronią je przed tzw. szkodnikami. Świetnie do tego nadają się m.in. dzikie czosnki, mięty czy piołuny. Odstraszają wielu nieproszonych gości, takich jak mszyce, meszki, niektóre gąsienice czy ślimaki. Lepiej współpracować z Naturą, niż ciągle z nią walczyć. Zanim więc wyrwiemy kolejny „chwast”, poobserwujmy go i zastanówmy się czy nie przydałyby się w naszym ogrodzie.

Po trzecie: Niech żyje różnorodność!

…Odmian i gatunków, jakie posadzimy w naszym ogrodzie. Ich funkcji – niektóre rośliny będziemy trzymać dla ich pięknych kwiatów, inne dla dekoracyjnych liści, a jeszcze inne dla nektaru lub owoców albo dlatego, że świetnie odstraszają mszyce czy inne ogrodowe szkodniki. Struktury, czyli wielopiętrowości nasadzeń. Terminów kwitnienia oraz barw. Taka różnorodność nie tylko będzie cieszyć nasze oczy i zmysły, ale będzie też zaproszeniem dla motyli, pszczół i innych zapylaczy. Dla biedronek i innych owadów owadożernych czyli takich, które zjadają mszyce lub inne owady szkodzące naszym roślinom. W różnorodnym ogrodzie pojawią się też ptaki, które dopilnują, żeby nie spustoszyły go gąsienice oraz być może żaby, które ochronią go przed ślimakami. Różnorodny ogród jest nie tylko piękniejszy, ale też zdrowszy, samowystarczalny i znacznie bardziej odporny na ataki tzw. szkodników i chwastów, a także na choroby i przesuszenie. Dzięki temu jest tańszy i mniej pracochłonny w utrzymaniu.

Po czwarte: Zaufaj swojemu ogrodowi i współpracuj z nim.

Ogród jest jak wino (albo nalewka)! Duży czy mały, każdy potrzebuje czasu – żeby nabrać ciała i charakteru oraz stworzyć swój własny mikroklimat. Pozwól mu dojrzewać! Pozostaw mu trochę wolnej woli. Pozwól roślinom się rozsiewać i kolonizować przestrzeń w ogrodzie. Po około trzech sezonach zaczniesz rozumieć swój ogród. Najpierw obserwuj co się dzieje, potem kontroluj. Wspieraj go, ale nie interweniuj zbyt często. Okaż swojemu ogrodowi serce i cierpliwość. Postaw na synergię.

Po piąte: Nie przepracowuj się w swoim ogrodzie!

Ktoś kiedyś powiedział „Nie można kwiatu rozwinąć mocnymi palcami”. Święte słowa! Prawdziwy ogród potrzebuje naszej opieki, ale nie lubi ciągłej ingerencji – ciągłego kopania, grabienia, przesadzania, przycinania, palenia i broń Boże trucia… Generalna zasada jest taka, że najwięcej pracy poświęcamy mu wiosną. Z biegiem sezonu coraz mniej, a jesienią prawie wcale! W przyjaznym ogrodzie większość liści, łodyg i przynajmniej część dojrzałych kwiatostanów zostawiamy na zimę. Zapewnią one nasiona do samosiewu (stąd pochodzą zwykle najzdrowsze i najsilniejsze okazy w naszym ogrodzie!) i lepsze zimowanie naszym roślinom, a także schronienie dla owadów, pokarm dla ptaków (nasiona i owady) oraz próchnicę i cenny nawóz. Mówiąc o obumierających na ziemi liściach nie możemy pominąć dżdżownic – ich wielkich amatorów – które są jednymi z najważniejszych sprzymierzeńców ogrodników. W ogrodzie, tak jak w całej Przyrodzie, martwe jest nie tylko dobre, ale i potrzebne. Jeśli już koniecznie musisz coś usunąć – nie pal i nie wyrzucaj, lecz odkładaj na kompost. Dzięki temu będziesz mieć zdrowy i darmowy nawóz do Twojego ogrodu.

Po szóste: Zaplanuj swój ogród – najważniejsze są struktura i barwy.

Różne rośliny ogrodowe bardzo różnią się wysokością, pokrojem, formą, fakturą, tempem wzrostu i oczywiście barwą – kwiatów, liści, łodyg…. Musisz wziąć to pod uwagę planując swój ogród. Dobrze zaplanowany ogród, to taki który ma różnorodną strukturę. Innymi słowy rozciąga się na wszystkich „piętrach” – od niskich, zwykle płożących się roślin w runie, aż po krzewy i drzewo (drzewa), bez których każdy ogród będzie wyglądać płasko. Planując nasadzenia musisz też wziąć pod uwagę wymagania Twoich roślin jeśli chodzi o ilość światła-cienia oraz rodzaj gleby i jej uwilgotnienie. Pamiętaj też, że niektóre rośliny źle znoszą swoje sąsiedztwo. I tak, na przykład, narcyzy i żonkile wyginą jeśli posadzisz je obok tulipanów. Ale zarówno tulipany jak i narcyzy czy czosnki świetnie „dogadują się” z różami.

Tylko od Ciebie zależy, jakie kolory i w jakich sezonach będą „malować” Twój ogród. My zachęcamy, aby utrzymać w nim barwę przewodnią – najlepiej we wszystkich możliwych odcieniach i kształtach (kwiatów lub liści). Podpowiadamy też, że ogród będzie się lepiej prezentować, jeśli zadbamy o łagodne i stopniowe, raczej niż nagłe i kontrastowe przejścia od jednej wiązki kolorów do drugiej. A sadząc rośliny obok siebie warto trzymać się pewnej zasady kolorystycznej: barwy niebieskie ustawiamy po sąsiedzku z zieleniami (i bielą), te z żółciami, które stopniowo przechodzą w pomarańcze, które z kolei zmieniają się w kierunku czerwieni, która to w końcu ciemnieje i przechodzi w róże, purpury i fiolety, które znowu zamieniają się w tonacje ciemnoniebieskie, które stopniowo będą przechodziły w zielenie. Wreszcie, planując ogród, pamiętajmy o wszystkich podanych tutaj zasadach. Dzięki nim nasz ogród stanie się nie tylko przyjazny i różnorodny, ale i wyjątkowy. Niech sąsiedzi podziwiają! (I niech się uczą i inspirują…)  

I jeszcze jedno: Podzielmy się naszym ogrodem!

Z pszczołami, motylami, trzmielami, ptakami… Przecież nie jesteśmy sami na Ziemi.  Sadźmy w naszym ogrodzie rośliny nektarodajne/miododajne np. chabry, lawendy, wielosiły i owocodajne, np. berberysy, rokitniki, irgi (pszczoły również kochają ich kwiaty). Wywieśmy budkę dla ptaków, zbudujmy hotel dla owadów lub zostawmy gdzieś wiązkę chrustu. Załóżmy oczko wodne i kompostownik. Zimą pamiętajmy o dokarmianiu ptaków… Obliczono, że przeciętny angielski ogród jest domem dla ok. 3 500 000 gatunków najróżniejszych stworzeń! Ciekawe ile życia jest w naszych współczesnych, betonowych ogrodach? Tymczasem prawdziwy ogród, to najlepsze miejsce na odpoczynek i kontakt z Przyrodą i z ludźmi. Pamiętajmy więc o wygodnej ławce albo fotelach – dla siebie, dla rodziny i gości.

Jacek Karczewski
Adam Zbyryt

 

Jeśli chcesz założyć lub zmienić ogród na bardziej przyjazny i kolorowy i poszukujesz porad lub inspiracji, odwiedź nasze strony lub skontaktuj się z nami:

www.bukietzpol.pl, www.ptakipolskie.pl, www.facebook.com/ptakipolskie